Zawodowstwo wśród polskich sędziów wprowadzono przed czterema laty, ale kiedy szefem Kolegium Sędziów PZPN został Janusz Eksztajn, idea upadła. Do końca roku 2011 kontrakty z sędziami rozwiązano, a wiosną za mecze płacono im ryczałtem.
Powstał poważny problem, bo sędziom, którzy wcześniej rzucili inne swoje zajęcia, groziło bezrobocie. Mamieni obietnicami PZPN o rychłym przedłużeniu umów o pracę, nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić.
W styczniu Janusza Eksztajna w roli szefa Kolegium Sędziów zastąpił Zbigniew Przesmycki. Zaczął walkę o przywrócenie zawodowstwa, ale nie miał wpływu na pertraktacje pomiędzy PZPN a Ekstraklasą SA, kto ma na projekt wyłożyć pieniądze. Z ambitnych planów, mówiących o ośmiu głównych sędziach zawodowych i dwunastu asystentach nic nie wyszło.
W dodatku wszyscy mieli prawo poczuć się mało komfortowo, kiedy kazano im płacić po tysiąc złotych za udział w obozie szkoleniowym, odbywającym się w tureckiej Antalyi. Grzegorz Lato powiedział wtedy, że sędziowie powinni to potraktować jak inwestycję w siebie.
- Inwestuję w siebie od lat - mówi „Rz" Marcin Borski. - W roku 2008, kiedy zawodowstwo dopiero się u nas zaczynało, zrezygnowałem z pracy, żeby poświęcić się sędziowaniu. Warunki finansowe, jakie nam wtedy zaproponowano, były na tyle atrakcyjne, że mogłem to zrobić. Brałem udział w szkoleniach organizowanych przez UEFA, dzięki czemu przeszedłem cztery etapy w hierarchii. Może dlatego UEFA powierzyła mi rolę sędziego technicznego podczas Euro w Polsce - powiedział Borski, który był jedynym polskim sędzią na mistrzostwach Europy.