Rangersi zstąpili do piekieł

Bronili królestwa i religii przed irlandzką zarazą z Celticu. Ale siebie nie potrafili obronić - przed pychą, która ich doprowadziła do bankructwa

Publikacja: 07.09.2012 22:16

Za pół roku Glasgow Rangers będą obchodzić 140-lecie – jako upadła legenda futbolu, zesłana na pokut

Za pół roku Glasgow Rangers będą obchodzić 140-lecie – jako upadła legenda futbolu, zesłana na pokutę do czwartej ligi Szkocji

Foto: Reuters

Ruszyli tego lata w objazdową podróż po miasteczkach i wsiach Szkocji. Będą tak krążyć przez co najmniej trzy lata, zanim wrócą tam, gdzie byli przez blisko 140 lat: do ekstraklasy, do walki o mistrzostwo z Celtikiem. Glasgow Rangers zdobywali mistrzostwo 54 razy, to rekord w futbolu. Są w nim jedną z najbardziej rozpoznawalnych nazw.

Myśleli, że takie legendy nie upadają. Ale okazało się, że nawet w piłce jest granica zaślepienia i lekkomyślności. Choć Rangersi dotarli do niej dopiero po kilkunastu latach megalomanii, rozrzucania pieniędzy na lewo i prawo, wymigiwania się od podatków i zatykania uszu, gdy już wszędzie wyły alarmy. A wszystko to robili po to, żeby Celtic nie był górą. Jak mówił wieloletni właściciel Rangers David Murray: „Jeśli Celtic wyda pięć funtów, my musimy wydać10".

Niech żyje krwawy Billy

To jest w Glasgow sprawa święta. Po jednej stronie stoją Rangers, strażnicy czci królowej, jedności Wysp Brytyjskich i protestantyzmu, drużyna, która na mecze jeździła swego czasu z portretem Elżbiety II i ustawiała go w szatni, przez dziesięciolecia nie tylko nie zatrudniała katolików, ale nawet krzywo patrzyła, gdy ktoś miał katolika w rodzinie. Po drugiej jest Celtic, założony przez irlandzką biedotę uciekającą do Szkocji od zarazy ziemniaczanej i głodu. Przez długie lata wyśpiewywano na stadionie Celticu hymny na cześć IRA, a na stadionie Rangers - na cześć oranżystów, unionistów, króla Wilhelma III Orańskiego, czyli krwawego „króla Billy'ego", który pogonił katolików.

Gdy Rangersi grają z Celtikiem, izby przyjęć są w pełnej gotowości, wskaźniki przemocy domowej strzelają w górę, a z Ulsteru płyną promy pełne kibiców obu stron, bo w Belfaście ta piłkarska wojna jest jeszcze gorętsza niż w Glasgow.

Zdarzały się ofiary śmiertelne na ulicach. Ostatnio rzadziej, bo oba kluby robią wiele, żeby z religijnym fanatyzmem skończyć. Tym bardziej że w międzyczasie szkockie kościoły opustoszały, stocznie, w których kiedyś protestanci nie chcieli zatrudniać katolików, dziś są w obcych rękach, a i w Ulsterze skończyła się walka na śmierć i życie. Rangers zaczęli wpuszczać do siebie katolików (Celtic nigdy nie był, jeśli chodzi o protestantów, tak rygorystyczny), i to całą ławą, a Włoch Lorenzo Amoruso był nawet kapitanem.

Ale wrogość, jakkolwiek uzasadniona, pozostała. To właśnie za rządów wspomnianego wcześniej Davida Murraya Rangers otworzyli się na katolików, ale tylko dlatego, że prezes chciał się ścigać z Celtikiem i europejskimi potęgami, a trwanie przy protestantach wiązało mu ręce przy transferach.

Murray przez 23 lata rządów zapewnił klubowi 15 tytułów mistrzowskich, a sobie szlachectwo od królowej. Ale przy okazji zaciągał pętlę, z której się już nie dało wyślizgnąć. Rangers wydawali pieniądze na transfery i pensje, jakby byli w angielskiej Premier League, gdzie pada złoty deszcz z umów sponsorskich i telewizyjnych. A zarabiali ciągle jak w szkockiej Premier League. Czyli marnie, kilkadziesiąt razy mniej niż w Anglii. Dwa przeciętne mecze ligi angielskiej mają taką wartość marketingową jak cały sezon ligi szkockiej, gdzie liczą się tylko Rangers i Celtic, a większość pozostałych klubów miałaby problem, żeby się utrzymać w polskiej ekstraklasie. Ale w Glasgow wciąż żyli wspomnieniami o tym, jak miasto było drugą metropolią królestwa, a miejscowe kluby budżetami i pozycją nie ustępowały europejskim potęgom. Przeoczyli moment, gdy światy futbolu zaczęły się rozjeżdżać na Anglię, Włochy, Hiszpanię, Francję, Niemcy i resztę. Uwierzyli, że z pomocą Ligi Mistrzów i płynących z niej milionów stworzą sobie finansowe perpetuum mobile. Ale coraz rzadziej potrafili do niej awansować. W końcu ktoś krzyknął: sprawdzamy!

Prezes iluzjonista

Wygnani władcy szkockiej piłki zwiedzanie włości zaczęli kilka tygodni temu od Brechin, najmniejszego brytyjskiego miasteczka z zawodowym klubem piłkarskim. Na boisku, na którym zamiast jednej z trybun jest wysoki żywopłot. Potem czekało Peterhead, miasteczko rybaków, gdzie kibice śpiewają podczas meczu o połowach i czasem trudno grać, gdy wieje od Morza Północnego.

Wkrótce, po przerwie na mecze reprezentacji, władcy odwiedzą też Annan Athletics, gdzie ligowy futbol jest od czterech lat, a trybuna główna ma dumne pięć rzędów krzesełek. A w planie wizyt mają jeszcze m.in. podróż za miedzę do Queen's Park, który też gra w Glasgow i na 50-tysięczny Hampden Park przyciąga średnio po 500 widzów. Oraz do East Stirlingshire, które regularnie zajmuje ostatnie miejsce w czwartej lidze. Ale nie spada z niej, bo niżej już upaść w szkockim futbolu nie można.

Tam właśnie po bankructwie, zlicytowaniu starego klubu i założeniu nowego trafili Rangers. Do świata, który wygląda jak futbol sprzed pół wieku: w składach klubów trudno znaleźć obcokrajowca, widzowie na stadionach stoją, a nie siedzą, i nikogo tu nie dziwi, że piłkarze dorabiają poza futbolem.

A w Rangers mimo cięcia płac wciąż można dobrze zarobić, zostało tam kilku piłkarzy z szansą na powołanie do reprezentacji (i Kamil Wiktorski z naszej kadry do lat 19), trener Ally Mc Coist zarabia milion funtów rocznie, a na Ibrox Park na mecze u siebie przychodzi blisko 50 tysięcy kibiców, karnety wykupiło 25 tysięcy, czyli więcej niż w poprzednim sezonie, gdy drużyna grała w Premier League, a kibice protestowali przeciw prezesom ciągnącym klub w dół. Gdy Rangers grają u siebie, to bywa że łączna frekwencja w czwartej lidze jest wyższa niż w pierwszej.

Nie było jeszcze w futbolu takiej historii. Degradowano za korupcję m.in. Milan, Olympique Marsylia, Juventus, ale tylko do drugiej ligi, bankrutowały Fiorentina, Leeds, Napoli, ale one nie są tak legendarne i utytułowane. A Rangersom wymierzono karę maksymalną.

Od kiedy się okazało, że nie mają pieniędzy, żeby zapłacić najbliższą ratę podatku, lecieli w dół bardzo szybko. Pół roku temu musieli wprowadzić do klubu syndyka, co oznaczało 10 punktów karnych i podanie Celticowi mistrzowskiego tytułu na tacy. Gdy syndyk wkroczył, okazało się, że długi są kilka razy wyższe niż te, do których klub się przyznawał i mogą nawet przekroczyć 100 mln funtów. Zwłaszcza jeśli brytyjski fiskus uzna, że system opłacania piłkarzy, funkcjonujący przez ponad 10 lat, był tak naprawdę wyrafinowanym oszustwem podatkowym. Rangers utworzyli dla piłkarzy specjalny fundusz w raju podatkowym. Z niego wypłacali pensje, udając, że to pożyczki, które z czasem umarzano. Werdyktu fiskusa jeszcze nie ma, ale klub tak czy owak był nie do odratowania. David Murray, kiedyś potentat w branży stalowej, został tak sponiewierany przez kryzys, że z majątkiem uszczuplonym o połowę musiał po 23 latach wycofać się z klubu. Kupił go w 1988 r. za 6 mln funtów, sprzedał ponad rok temu za jednego funta.

Zrobił to, bo nowy właściciel Craig Whyte, przedstawiany jako finansista, obiecał, że da klubowi pieniądze na przeżycie. Ale Whyte okazał się tylko finansowym iluzjonistą, własnych pieniędzy nie dał, zastawił tylko przyszłe wpływy ze sprzedaży biletów, nie płacił rachunków, nie przyznał się, że miał już wcześniej siedmioletni zakaz działania w biznesie. Zamiast gasić, dolał benzyny do pożaru. Dziś jest dożywotnio wyklęty z futbolu przez szkocką federację, zostawił Rangersów w agonii. Latem klub został zlikwidowany, a jego majątek poszedł pod młotek. Wszystko skupił Charles Green, angielski biznesmen i niespełniony piłkarz. Wydał 5,5 mln funtów, żeby założony przez niego Rangers Football Club Ltd mógł udawać starych Rangersów. Zatrzymać ich stadion Ibrox Park, luksusowy ośrodek treningowy Murray Park, kolekcję trofeów, i tych piłkarzy, którzy nie poczują się urażeni, że im się każe grać w czwartej lidze.

Celtic też cierpi

Jako klub postawiony w stan likwidacji Rangersi musieli spaść, ale nie było przesądzone, że aż tak nisko. To inne kluby przegłosowały, że karą ma być czwarta liga, a nie np. druga. Choć wiedziały, że same na tym ucierpią. Zesłanie Rangersów na sam dół oznaczało renegocjację kontraktów telewizyjnych i sponsorskich. Bo telewizja i sponsorzy są w lidze szkockiej dla Rangersów i Celticu.

Celtic nie był w sprawach finansów dużo świętszy od Rangersów. Już w 1994 roku był bliski bankructwa (trudno znaleźć w Szkocji klub, który by w ostatnich czasach nie był bliski). A teraz będzie cierpiał razem z Rangersami, bo dostanie mniej od telewizji, nie zarobi tyle na biletach.

Old Firm derby, jak Szkoci nazywa ją wojnę Rangers z Celticem, zatrzymało się na 398 meczach. Następne ligowe będą najwcześniej za trzy lata. O ile Rangers będą awansowali sezon w sezon. Na razie na swojej prowincji są dopiero na trzecim miejscu.

Ruszyli tego lata w objazdową podróż po miasteczkach i wsiach Szkocji. Będą tak krążyć przez co najmniej trzy lata, zanim wrócą tam, gdzie byli przez blisko 140 lat: do ekstraklasy, do walki o mistrzostwo z Celtikiem. Glasgow Rangers zdobywali mistrzostwo 54 razy, to rekord w futbolu. Są w nim jedną z najbardziej rozpoznawalnych nazw.

Myśleli, że takie legendy nie upadają. Ale okazało się, że nawet w piłce jest granica zaślepienia i lekkomyślności. Choć Rangersi dotarli do niej dopiero po kilkunastu latach megalomanii, rozrzucania pieniędzy na lewo i prawo, wymigiwania się od podatków i zatykania uszu, gdy już wszędzie wyły alarmy. A wszystko to robili po to, żeby Celtic nie był górą. Jak mówił wieloletni właściciel Rangers David Murray: „Jeśli Celtic wyda pięć funtów, my musimy wydać10".

Pozostało 91% artykułu
Piłka nożna
Omar Marmoush. Egipcjanin, który rzucił wyzwanie Harry'emu Kane'owi
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Derby dla Barcelony. Trzy gole w pół godziny, a później emocje opadły
Piłka nożna
Kto chce grać z Rosjanami w piłkę?
Piłka nożna
Jerzy Piekarzewski. Tu zawsze brakuje 99 groszy do złotówki
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Trzeba dbać o pamięć Kazimierza Deyny, ale nikt nie chce pomóc