Tym razem to nie był jak 39 lat temu zwycięski remis, bo do końca eliminacji jeszcze daleko, ale warszawskie 1:1 przywraca wiarę w tych polskich piłkarzy i buduje zaufanie do tego trenera.
Polacy udowodnili, że o koncentracji, ambicji i walce potrafią nie tylko mówić. Pierwszy raz od dawna w meczu z wielkim rywalem to my rozdawaliśmy karty, choć do przerwy Anglicy prowadzili 1:0.
Rzutów wolnych i rożnych w ich wykonaniu baliśmy się jak diabeł święconej wody. Codziennie, na każdym treningu, Polacy uczyli się nowego sposobu ustawienia w obronie, a Waldemar Fornalik powtarzał, że ciągle są duże braki. „Nie można głupio faulować blisko pola karnego, bo Anglicy mają od takich sytuacji prawdziwych fachowców" – powtarzali wszyscy.
Nasi piłkarze byli skupieni. Skakali wyżej, naprawiali swoje błędy. Po pół godzinie gry i drugim rzucie rożnym dla Anglii rywale wyszli jednak na prowadzenie. Steven Gerrard dośrodkował, pilnujący Wayne'a Rooneya Łukasz Piszczek wyskoczył trochę za szybko. Rooney poczekał, aż piłka spadnie mu na głowę, i strzelił tuż przy słupku.