Andrij Szewczenko oświadczył, że nie jest jeszcze gotowy zostać trenerem, podziękował federacji za propozycję poprowadzenia reprezentacji i wrócił do swoich zajęć. A większość rozsądnie myślących kibiców odetchnęła, bo choć Szewczenkę podziwiali jako piłkarza, to zdają sobie sprawę, że Andrij bez piłki przy nodze wiele traci i niekoniecznie mieliby mu ochotę cokolwiek powierzyć. Dali to odczuć w niedawnych wyborach parlamentarnych, w których partia Naprzód Ukraina z Szewczenką w roli lokomotywy wyborczej nie przekroczyła progu.
Dlaczego szef ukraińskiego futbolu Anatolij Końkow w ogóle złożył propozycję Szewczence, choć ten nie ma nawet licencji trenerskiej? Bo kadra znalazła się w pułapce, z której nie ma dobrego wyjścia. I wątpliwe, że uda się takie znaleźć do marca, gdy Polska zagra z Ukrainą mecz, który może się okazać kluczowy w eliminacjach mundialu.
Ukraińcy są na przedostatnim miejscu w grupie z ledwie dwoma punktami z trzech meczów. Od dwóch miesięcy, od kiedy Oleh Błochin odszedł do Dynama Kijów, nie mają trenera. Kolejni kandydaci odmawiają, a w tle tego zamieszania jest walka o wpływy w ukraińskiej piłce, wielka polityka i – co być może kluczowe – niewielkie pieniądze.
Kadra jest w cieniu najlepszych klubów Ukrainy, w nich można zarobić dużo więcej. Trenerzy, choćby Miron Markiewicz z Metalista Charków, któremu federacja proponowała pracę, nie widzą powodu, by porzucać dobrą posadę dla reprezentacji. – Kadra to gorący kartofel. Zarobić trudno, zdobyć sławę jeszcze trudniej, bo eliminacje już właściwie przegraliśmy i nie mamy wystarczająco dużo dobrych piłkarzy – mówi „Rz" Artem Frankow, redaktor naczelny magazynu „Futbol".
Kadra ma wprawdzie tymczasowego selekcjonera, jest nim Aleksandr Zawarow, ale były świetny piłkarz to przeciętny trener, który pracę dostał głównie dlatego, że jako były kolega Michela Platiniego. Zawarow grał kiedyś w Nancy - był asystentem, a może raczej oficerem łącznikowym, wpływowego wicepremiera Borysa Kołesnikowa, odpowiedzialnego za przygotowania do Euro 2012