Otwierają się drzwi i wchodzi wielkie ego, dopiero po kilku sekundach pojawia się Uli Hoeness, prezydent Bayernu Monachium. Szef bawarskiego klubu uosabia to, czym Bayern jest w Niemczech. Stern des Sudens – Gwiazda Południa – ma zawsze błyszczeć.
Jest najbogatsza, a nawet jeśli nie, to się tym nie przejmuje i wydaje pieniądze, jakby była. Jest mistrzem nad mistrzami, a nawet jeśli akurat ktoś okazał się lepszy, to przez złych sędziów albo zupełny przypadek. Dla Bayernu rozgrywki są tylko formalnością, skoro co roku sprowadza gwiazdy europejskiej piłki, to naturalne, że powinien gromadzić wszystkie tytuły.
To, że Borussia Dortmund dwa razy zdobywała mistrzostwo Niemiec, uwiera szefów Bayernu bardziej, niż gdyby dokonała tego inna drużyna. Hoeness mówił, że Juergen Klopp ma zespół lokalnych gwiazdeczek, który kompromituje się w Europie, ale Borussia wygrała grupę śmierci w Lidze Mistrzów.
Szare szatnie
Hoeness twierdził też, że to Bayern zasługuje na mistrzostwo, a Klopp przytakiwał. – Tak, to prawda. W Monachium są największe gwiazdy, Bayern jest wielkim faworytem, nam będzie bardzo trudno, możemy odbić się od gwiazd – po czym poprowadził swoją drużynę do triumfów w Bundeslidze. Korzystał z tego, że jego piłkarzy wystarczająco umotywował prezydent wielkiego rywala.
Bayern najbardziej boli to, jak wielką Borussię zbudowano. Nie przyszedł szejk ani oligarcha, nie zaciągnięto wielkich długów, nie włączono się do wyścigu o drogich i krnąbrnych gwiazdorów.