Głośna cisza na piłkarskich stadionach

Protestuje prawie pół ligi. Kibice milczą lub wcale nie przychodzą na trybuny, a kluby tracą pieniądze.

Publikacja: 05.12.2012 00:42

Protest kibiców Legii Warszawa

Protest kibiców Legii Warszawa

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W Ekstraklasie bojkot goni bojkot. Co tydzień w innym miejscu, co tydzień z innego powodu. Trudno już zorientować się, kto o co walczy. Wiadomo tylko, że kluby tracą miliony złotych, a to odbije się na transferach i zarobkach piłkarzy.

Najgłośniejsza cisza jest na stadionie Legii. Podczas ostatniego meczu z Ruchem na żylecie pojawiła się grupa ludzi i chciała poprowadzić doping. Nagle między krzesełkami pojawili się ubrani na czarno kibice, którzy nakazali łamistrajkom opuszczenie miejsc.

Na Legii frekwencja spadła w porównaniu z początkiem sezonu o 7 tysięcy, co oznacza duże straty dla klubu, który po wybudowaniu nowego stadionu już raz ze swoimi kibicami się godził. To było przyznanie się do porażki, cofnięto zakazy stadionowe ze strachu przed pustymi miejscami.

Wejście za kaucją

W poprzednim sezonie Legia grała w kwalifikacjach, a później w grupie Ligi Europejskiej. Za złe zachowanie kibiców, m.in. odpalanie rac, musiała zapłacić 77 tysięcy euro. W tym roku przygoda w Europie skończyła się już na eliminacjach, ale UEFA zdążyła nałożyć na klub grzywny w wysokości blisko 200 tysięcy euro.

Szefowie Legii spodziewali się bojkotu, kiedy na spotkaniu z wojewodą mazowieckim dowiedzieli się, że na żyletę mają zostać wprowadzeni stewardzi.

Do tej pory kibice na tej trybunie zajmowali dowolne miejsca, cały czas stali, wypełniali też schody pomiędzy sektorami, krzesełka służyły im tylko do tego, by na nich stać. Wojewoda warunkował swoją zgodę na otwarcie trybuny udrożnieniem wyjść ewakuacyjnych, ale w klubie wiedziano, że kibice nie pójdą na taki układ.

Najpierw pojawiły się piłki plażowe, ręczniki i trąbki. Wszyscy grzecznie siedzieli na swoich miejscach, nie dopingowali, ale też nie łamali prawa. Czekali na spotkanie derbowe z Polonią. Wtedy prowadzący doping już na początku meczu powiedział, że to prawdopodobnie ostatnie spotkanie w tym sezonie i żeby dać z siebie wszystko. Kiedy puszczane z głośników prośby o opuszczenie schodów i zajęcie swoich miejsc nie skutkowały, na trybunę weszła ochrona i użyła gazu. Doszło do awantury, podpalono kilka krzesełek i zdemolowano punkty gastronomiczne.

Wojewoda zamknął trybunę, ale to już nie miało znaczenia, bo żyleta ogłosiła bojkot. Część kibiców ogląda mecze Legii w pobliskich barach i cieszy się ciszą, która panuje na stadionie. Klub przestał też organizować wyjazdy fanów na mecze. Jeśli ktoś zdecyduje się wpuścić kibiców Legii na stadion, weźmie za nich odpowiedzialność.

Kibice Legii spisali swoje postulaty. Rękę próbował wyciągnąć do nich Marek Jóźwiak, dyrektor sportowy klubu. Po meczu z Lechem w Poznaniu, na który kibice z Warszawy zostali wpuszczeni, ale wpłacili kaucję (przepadłaby w przypadku użycia pirotechniki), Jóźwiak doszedł do wniosku, że podobny sposób mógłby zadziałać na stadionie przy Łazienkowskiej.

Największy problem to właśnie race – w Polsce zakazane, a dla kibiców będące wyznacznikiem dobrej oprawy meczu. Legia zgadzała się na wielkie flagi sektorowe do czasu, aż kibice zaczęli przemycać pod nimi petardy i świece dymne. Wtedy zaczęły się także kłopoty z wojewodą i UEFA.

Mecz na telebimie

Na ostatnim meczu Wisły Kraków z Górnikiem Zabrze było tylko 7 tysięcy ludzi. Kibice zrezygnowali z protestu, w czasie którego wyśmiewali się ze swoich piłkarzy i dopingowali rywali, a zarządzili nowy – oglądanie meczu na telebimie, przy grillu. Frustracja w Krakowie związana jest zapewne z fatalnymi wynikami drużyny, ale lista postulatów kibiców też jest długa.

Kiedy podczas meczu z Lechem na trybunie za bramką pojawił się obraźliwy transparent, a później kilka rac wylądowało na boisku, klub wydał komunikat z przeprosinami i poszedł na współpracę z wojewodą małopolskim. Trybuna została zamknięta, a teraz nie można na nią wnosić wielkich flag. Według kibiców klub nie stanął za nimi, nie chciał słuchać argumentów o tym, że race znalazły się na boisku przypadkiem. Wymagają od Wisły, by dążyła do zmiany prawa w Polsce – tak aby pirotechnika na stadionach była legalna. Ten postulat jest zresztą w każdym proteście kibiców w ekstraklasie.

„Wyrzucić się ze stadionu na swoich zasadach" postanowili w ostatni piątek kibice Lecha Poznań. Sędzia prowadzący mecz ze Śląskiem Wrocław musiał kilka razy przerywać spotkanie, bo boisko tonęło w dymie z rac. Wczoraj wojewoda wielkopolski zamknął tę część stadionu na jedno spotkanie, zaznaczając, że nie zamyka całego obiektu, bo kolejny mecz odbędzie się dopiero w marcu, a do tego czasu jest szansa ukarać winnych.

Kibicom Lecha nie spodobało się też ukaranie grzywną i zakazem stadionowym kibica, który prowadził doping na trybunie, a ponad rok temu nie chciał zejść z płotu odgradzającego ją od boiska. Pokaz pirotechniczny był dobrze zaplanowany, nikt nie wie, jak udało się wnieść na stadion tak dużo petard. Na forach internetowych kibice są dumni ze swojej akcji. Piszą, że było jak w niebie.

Fani Widzewa protestują przeciwko polityce klubu, uważają, że wielu z nich dostało kary pieniężne i zakazy stadionowe zupełnie bezpodstawnie. 4 tysiące kibiców Ruchu Chorzów przeszło niedawno ulicami miasta z hasłem „Kaj momy stadion?", przypominając samorządowcom, że rozliczą ich w czasie wyborów. Kibice Jagiellonii protestują przeciwko zachowaniu policji wobec ludzi, którzy przychodzą na mecze w Białymstoku, Korona nie miała dopingu w Kielcach, bo klub karał zakazami stadionowymi za przeklinanie.

Futbol i polityka

Rząd Donalda Tuska wydał wojnę stadionowym bandytom po zamieszkach w finale Pucharu Polski Legia – Lech w 2011 roku. Zamykane były stadiony, a kibice krzyczeli, że doprowadzą do upadku rządu. Dla opozycji nagle stali się obrońcami wolności, dla rządu – prawicowymi ekstremistami, którzy z futbolem nie mają nic wspólnego.

Kluby współpracują z policją, ale po kolejnych sygnałach o zatrzymaniu ludzi za zajęcie innego miejsca niż na bilecie i drobnych wykroczeniach coraz głośniej słychać o tym, że w takiej walce z łamaniem prawa na stadionach cierpią tylko budżety drużyn. Końca protestów nie widać.

W Ekstraklasie bojkot goni bojkot. Co tydzień w innym miejscu, co tydzień z innego powodu. Trudno już zorientować się, kto o co walczy. Wiadomo tylko, że kluby tracą miliony złotych, a to odbije się na transferach i zarobkach piłkarzy.

Najgłośniejsza cisza jest na stadionie Legii. Podczas ostatniego meczu z Ruchem na żylecie pojawiła się grupa ludzi i chciała poprowadzić doping. Nagle między krzesełkami pojawili się ubrani na czarno kibice, którzy nakazali łamistrajkom opuszczenie miejsc.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Piłka nożna
Floriani Mussolini. Piłkarz z prowokującym nazwiskiem
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Piłka nożna
Rok 2025 w piłce. Wydarzenia, którymi będziemy żyli w najbliższych miesiącach
Piłka nożna
Gdzie zagra Cristiano Ronaldo? Wkrótce kończy mu się kontrakt
Piłka nożna
Marcin Animucki: Pieniędzy będzie jeszcze więcej
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Piłka nożna
Sukces kobiecej reprezentacji, porażka męskiej. Rok 2024 w polskim futbolu
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay