Kiedy podczas meczu z Lechem na trybunie za bramką pojawił się obraźliwy transparent, a później kilka rac wylądowało na boisku, klub wydał komunikat z przeprosinami i poszedł na współpracę z wojewodą małopolskim. Trybuna została zamknięta, a teraz nie można na nią wnosić wielkich flag. Według kibiców klub nie stanął za nimi, nie chciał słuchać argumentów o tym, że race znalazły się na boisku przypadkiem. Wymagają od Wisły, by dążyła do zmiany prawa w Polsce – tak aby pirotechnika na stadionach była legalna. Ten postulat jest zresztą w każdym proteście kibiców w ekstraklasie.
„Wyrzucić się ze stadionu na swoich zasadach" postanowili w ostatni piątek kibice Lecha Poznań. Sędzia prowadzący mecz ze Śląskiem Wrocław musiał kilka razy przerywać spotkanie, bo boisko tonęło w dymie z rac. Wczoraj wojewoda wielkopolski zamknął tę część stadionu na jedno spotkanie, zaznaczając, że nie zamyka całego obiektu, bo kolejny mecz odbędzie się dopiero w marcu, a do tego czasu jest szansa ukarać winnych.
Kibicom Lecha nie spodobało się też ukaranie grzywną i zakazem stadionowym kibica, który prowadził doping na trybunie, a ponad rok temu nie chciał zejść z płotu odgradzającego ją od boiska. Pokaz pirotechniczny był dobrze zaplanowany, nikt nie wie, jak udało się wnieść na stadion tak dużo petard. Na forach internetowych kibice są dumni ze swojej akcji. Piszą, że było jak w niebie.
Fani Widzewa protestują przeciwko polityce klubu, uważają, że wielu z nich dostało kary pieniężne i zakazy stadionowe zupełnie bezpodstawnie. 4 tysiące kibiców Ruchu Chorzów przeszło niedawno ulicami miasta z hasłem „Kaj momy stadion?", przypominając samorządowcom, że rozliczą ich w czasie wyborów. Kibice Jagiellonii protestują przeciwko zachowaniu policji wobec ludzi, którzy przychodzą na mecze w Białymstoku, Korona nie miała dopingu w Kielcach, bo klub karał zakazami stadionowymi za przeklinanie.
Futbol i polityka
Rząd Donalda Tuska wydał wojnę stadionowym bandytom po zamieszkach w finale Pucharu Polski Legia – Lech w 2011 roku. Zamykane były stadiony, a kibice krzyczeli, że doprowadzą do upadku rządu. Dla opozycji nagle stali się obrońcami wolności, dla rządu – prawicowymi ekstremistami, którzy z futbolem nie mają nic wspólnego.
Kluby współpracują z policją, ale po kolejnych sygnałach o zatrzymaniu ludzi za zajęcie innego miejsca niż na bilecie i drobnych wykroczeniach coraz głośniej słychać o tym, że w takiej walce z łamaniem prawa na stadionach cierpią tylko budżety drużyn. Końca protestów nie widać.