Kiedy w sierpniu z europejskich pucharów jeszcze w kwalifikacjach odpadły wszystkie polskie kluby, zostaliśmy skazani na ligę bez dni świątecznych. Śląsk Wrocław, pukając do Ligi Mistrzów, skompromitował się, Ruch Chorzów wpadł w dołek, z którego nie może wyjść do dziś, Lech Poznań sprzedał gwiazdy, a Legia Warszawa, gdy się okazało, że nie będzie dodatkowych pieniędzy z UEFA, zapowiedziała zaciskanie pasa.
Pierwszy sezon po mistrzostwach Europy miał być przełomowy, ale nim nie jest. Są nowe i piękne stadiony, ale zgodnie z tym, co przewidywano – ekstraklasa jest zbyt uboga w gwiazdy, by przyciągnąć na trybuny dziesiątki tysięcy widzów. Rządowa wojna z chuliganami i prawo zakazujące używania pirotechniki wzbudziły falę protestów kibiców, którzy albo nie przychodzą na stadiony, albo milczą na trybunach.
Kluby zarabiają mniej, na wielkich piłkarzy, którzy podczas Euro przekonali się, że w Polsce po ulicach nie chodzą białe niedźwiedzie, po prostu nie ma pieniędzy. W lidze nie ma ani jednego klubu, który zapowiada budowę wielkiego zespołu, nikt nie ma sponsora, który chciałby wstrząsnąć rozgrywkami.
Ekstraklasa po Euro dopiero uczy się życia w nowych okolicznościach – z obrażonym na brak sukcesów Wisły Bogusławem Cupiałem, zniechęconym poprzednim sezonem Legii Mariuszem Walterem, Polonią Warszawa bez Józefa Wojciechowskiego i Śląskiem Wrocław, którego byt uzależniony był od powstania galerii handlowej, a kiedy nie udało się jej wybudować, tarcia na linii miasto – grupa Polsat odbiły się na drużynie.