Gra do końca u Aleksa Fergusona nie wychodzi z mody. Od finału Ligi Mistrzów 1999 wszyscy wiedzą, że w meczach przeciw Czerwonym Diabłom, w doliczonym czasie trzeba mieć się na baczności, bo można zostać posłanym do piekła. W niedzielę trafili tam piłkarze Roberto Manciniego.
Ferguson zapowiadał, że ucieszy go nawet remis, ale trudno było uwierzyć, że nie chce się zemścić za upokorzenia z ubiegłego sezonu: porażkę 1:6 na Old Trafford i mistrzostwo odebrane na finiszu sezonu. United po półgodzinie prowadzili na Etihad, twierdzy szejków, już 2:0 po bramkach Wayne'a Rooneya, ale na drugą połowę czekać było warto. Nieuznany gol Ashleya Younga, pościg City zakończony trafieniami Yayi Toure oraz Pablo Zabalety i wreszcie moment kulminacyjny: rzut wolny, Robin van Persie strzela, piłka odbija się jeszcze od nogi Samira Nasriego, potem od słupka i wpada do bramki. Ferguson skacze z radości, Rio Ferdinand biega z rozciętym łukiem brwiowym, bo jeden z kibiców nie może się pogodzić z pierwszą porażką ukochanego zespołu na własnym stadionie od grudnia 2010 roku i rzuca monetą z trybun.
City tracą do United już sześć punktów, a za plecami coraz bliżej Chelsea (cztery punkty), która w sobotę wygrała pierwszy mecz ligowy od 20 października – na wyjeździe z Sunderlandem 3:1. Znów dwa gole (jednego z rzutu karnego) zdobył Fernando Torres. – Już wcześniej mówiłem, że jeśli drużyna będzie grała dobrze i stwarzała sytuacje, Fernando będzie strzelał bramki – przypomniał triumfujący Rafael Benitez.
Złą serię w Premiership (trzy mecze bez zwycięstwa) przerwał też w sobotę Arsenal z Wojciechem Szczęsnym w bramce. Pokonał West Bromwich 2:0 po dwóch jedenastkach wykorzystanych przez Mikela Artetę. Santi Cazorla pokazał, że jest równie dobrym aktorem jak piłkarzem. Pierwszego karnego być nie powinno, bo Hiszpan upadł, choć Steven Reid w ogóle go nie dotknął. Arbiter Mike Jones dał się jednak nabrać. – Santi twierdził, że został przewrócony – zapewnił Arsene Wenger. Jones milczał.