Idą ze wschodu dwaj królowie na czas kryzysu. Jeden z Sankt Petersburga, drugi z Dauhy. Obaj z miliardami dolarów z gazu, obaj kupili już sobie po mundialu: jeden dla Rosji w 2018, drugi dla Kataru w 2022, obaj wydają fortuny na swój rodzimy sport. Ale plany podboju Europy mają różne.
Król z Dauhy rzuca się na wszystko, co się świeci. Wyciąga z długów Barcelonę umową sponsorską, zarządził karnawał w Paris Saint-Germain, który sobie kupił na własność. Kupił też Malagę, ale szybko mu się znudziła. On musi mieć to co najlepsze i najdroższe, żeby marka Katar kojarzyła się w świecie jak należy.
Król z Sankt Petersburga działa inaczej. Nie jest takim snobem, nie jest też tak rozrzutny, ma cierpliwość i konkretne wytyczne z Kremla. Zjawia się wszędzie tam, gdzie Rosja ma swoje ważne gazowe interesy, i pyta: może parę milionów dla waszego klubu? Tu 15 mln euro rocznie dla Schalke 04 Gelsenkirchen w zamian za reklamę na jego koszulkach, tu 2 miliony dolarów dla kazachskiego klubu Kairat, tam 5 milionów dolarów dla Crvenej Zvezdy Belgrad albo drobne barterowe wsparcie dla Chelsea, której Gazprom jest od niedawna „globalnym partnerem energetycznym".
Od początku obecnego sezonu firma zaatakowała z grubej rury w całej Europie: płaci UEFA od 40 do 60 mln euro – według różnych szacunków – za tytuł sponsora Ligi Mistrzów. Będzie nim do 2015 roku.
Pod Czerwoną Gwiazdą
Wszystko to w ramach przyjaźni, która niejedno ma imię. Może się nazywać np. Nord Stream, South Stream czy Blue Stream. Dzięki rurociągowi Nord Stream, łączącemu Rosję z Niemcami, płyną miliony euro dla Schalke (umowę załatwił w 2007 roku były kanclerz Gerhard Schroeder, dziś zarabiający w Nord Streamie) i dla Franza Beckenbauera, który od kilku miesięcy jest ambasadorem Gazpromu, a wcześniej głosował za tym, żeby FIFA dała mundial Rosji.