W weekend, podczas ostatniej przed zimową przerwą kolejki, pewnie znów będzie cicho. Od dwóch tygodni kibice nie dopingują swoich drużyn przez pierwsze 12 minut i 12 sekund meczów (w nawiązaniu do daty 12 grudnia, kiedy przyjęto nowe przepisy bezpieczeństwa),. – Celem akcji jest pokazanie, jak będą wyglądały stadiony, jeśli nas na nich zabraknie – tłumaczy rzecznik organizacji kibiców „Pro Fans" Philipp Markhardt. – Zakładam, że będą nowe protesty.
W środę przed hotelem we Frankfurcie, gdzie spotkali się przedstawiciele klubów z władzami ligi, zebrało się tysiąc osób. Oburzonych, że nikt z nimi nie rozmawia, nie traktuje jak partnerów. Nie wierzących w zapewnienia szefa DFL (organizacja zarządzająca rozgrywkami) Reinharda Rauballa, że ta decyzja nie jest wymierzona w ich wolność, a ma na celu tylko dobro futbolu. Obawiających się, że przepis o ograniczeniu liczby biletów dla kibiców gości na mecze podwyższonego ryzyka będzie stosowany arbitralnie i wykorzystywany zbyt często.
Nowy pakiet bezpieczeństwa, zawierający 16 punktów, to odpowiedź na wezwanie do działania ministra spraw wewnętrznych Hansa-Petera Friedricha, zaniepokojonego niedawnymi incydentami i ostatnim raportem policji, z którego wynika, że w poprzednim sezonie rannych w trakcie meczów pierwszej i drugiej ligi zostało ponad 1100 osób, najwięcej od 12 lat.
Bundesliga, choć może się pochwalić najwyższą frekwencję w Europie oraz sukcesem finansowym i sportowym (siedem klubów w fazie pucharowej Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej), wolna od przemocy nie jest. 31 października, podczas spotkania Pucharu Niemiec w Hanowerze, 300 chuliganów Dynama Drezno stoczyło bitwę z policją (Dynamo zostało wykluczone z rozgrywek na jeden sezon), a kilkanaście dni wcześniej, przy okazji derbów Zagłębia Ruhry Borussia Dortmund – Schalke Gelsenkirchen, zatrzymano ponad 200 osób. – Musieliśmy zareagować, bo sytuacja stawała się niebezpieczna – twierdzi Karl-Heinz Rummenigge, szef rady nadzorczej Bayernu Monachium.