We francuskiej drugiej lidze cierpią już drugi rok, a to tylko jeden ze znaków futbolowego upadku księstwa, które kiedyś było miejscem losowań europejskich pucharów i ważnych narad UEFA. Ze stadionu Louisa II, na którym gra AS Monaco, właśnie się wyprowadził rozgrywany tu od lat mecz o Superpuchar Europy. Będzie teraz gościł co rok w innym miejscu, tam gdzie jest większa szansa na tłumy na trybunach. Bo miejscowy stadion, zbudowany na dachu wielkiego garażu, rzadko się zapełnia. Choć zdarzały się wyjątki gdy Monaco szło w 2004 do finału Ligi Mistrzów, gdy wcześniej docierało do finału Pucharu Zdobywców Pucharów (1992), gdy zdobywało siedmiokrotnie mistrzostwo Francji, gdy trenerem był tu Arsene Wenger, a w piłkę grali George Weah, Thierry Henry, David Trezeguet, Juergen Klinsmann. Stadion ma 18 tysięcy miejsc, niewiele. Ale całe księstwo liczy tylko dwa razy więcej mieszkańców.
Drugoligowe Monaco ma od pół roku trenera z wielkim nazwiskiem, Włocha Claudio Ranieriego. Chciałoby też przyciągnąć do siebie żegnającego się już z Chelsea Franka Lamparda i szukającego sobie miejsca po powrocie z Los Angeles Davida Beckhama. Jeszcze przed zatrudnieniem Ranieriego, klub kusił Roberto Manciniego, ale trener wolał pozostać w Manchesterze City, niż objeżdżać z AS Monaco francuską futbolową prowincję, mimo, że proponowano mu wielomilionową pensję.
Proponował klub, który jeszcze niedawno był na krawędzi bankructwa, ale zawrócił go znad niej Dmitrij Rybołowljew, rosyjski miliarder, mieszkaniec księstwa. Filantrop, który sponsoruje m.in. odbudowę i budowę prawosławnych świątyń. Rybołowljew to biznesmen z Uralu, kontrolujący Uralkali, czyli największego światowego producenta potażu, (składnika m.in. nawozów sztucznych) wytwarzanego z popiołu drzewnego. Jest też największym udziałowcem Bank of Cyprus. I ma świetne kontakty z każdą władzą. Na Kremlu, na Białorusi, w Monako również, bo gdy ponad rok temu zaoferował, że uratuje AS Monaco, najpierw zgodę na przejęcie klubu musiał dać książę Albert. Czyli posiadacz klubowej karty kibica numer 2. Numer 1 miał książę Rainier.
Rybołowljew to 46-latek o łagodnym spojrzeniu. Trudno powiedzieć, czym taki spokojny człowiek podpadł swoim wrogom, że gdy jeszcze mieszkał w Permie, uszedł cało z kilku zamachów, rodzinę musiał wyprowadzić do Szwajcarii, a potem sam przeniósł się do Monako. Był też przed laty aresztowany po oskarżeniu o zlecenie zabójstwa, ale oczyszczono go z zarzutów, okazało się, że został wrobiony przez grupę przestępców, którzy chcieli przejąć Uralkali.
Zostawił Rosję, czuje się w Monako bezpieczny i u siebie i chciałby się jakoś odwdzięczyć. Cyprowi już się odwdzięczył, budując tam cerkiew. W księstwie chce odbudować klub. Monaco nie jest członkiem UEFA, dlatego klub gra w lidze francuskiej. I bywa solą w oku dla rywali, bo dzięki polityce podatkowej księstwa AS Monaco musi wydawać na pensje piłkarzy znacznie mniej niż inne kluby Ligue 1. Gdy wkrótce wróci do ekstraklasy – jest teraz na drugim miejscu, dającym awans – będzie drażniło rywali jeszcze bardziej, bo po podwyżce podatków zafundowanej przez prezydenta Francoisa Hollande'a wiele francuskich klubów ledwo dyszy. Tylko Paris Saint Germain dzięki pieniądzom z Kataru żyje w innej bajce. Szejkowie z PSG kontra monakijscy książęta z rosyjskim portfelem, to dopiero będzie starcie.