Jesienią zawodnicy umówili się, że sprawy pieniędzy nie będą zaprzątać im głowy. Przecież w ogóle mieli nie wystartować w rozgrywkach ekstraklasy po tym, jak Józef Wojciechowski postanowił zabrać swoje klocki z piaskownicy i wycofał się z piłkarskiego biznesu. Zaległości nowego właściciela Ireneusza Króla wobec piłkarzy rosły jednak z każdym tygodniem, a bomba wybuchła po świetnej, zakończonej na trzecim miejscu rundzie.
Zaraz po świętach ośmiu piłkarzy zapowiedziało, że złoży wnioski o rozwiązanie umów z winy pracodawcy. Gdyby tak się stało, Polonii grozi bankructwo, bo wszystko wskazuje na to, że PZPN i UEFA (dotyczy to zagranicznych piłkarzy) zarządziłyby konieczność wypłaty zobowiązań do końca kontraktu lub różnicy w wynagrodzeniu, gdyby zawodnikowi udało się znaleźć nowy klub.
Trzech się dogadało
– Jaki bunt? To nie jest okręt, to nie są „Piraci z Karaibów". Majowie zapowiadali koniec świata w grudniu, a nic się nie wydarzyło. Wracam do Warszawy 15 stycznia, wtedy będę wiedział coś więcej – mówi „Rz" Ireneusz Król, właściciel klubu.
Przejął on Polonię z całym dobrodziejstwem inwentarza, także z kontraktami piłkarzy, którzy zarabiali takie pieniądze, o jakich w innych klubach mogliby tylko marzyć. Jesienią na premie za zwycięstwa poszło blisko półtora miliona złotych, pensje wypłacane były jednak tylko tym zawodnikom, którzy zarabiali mało. Ci, których pensja zbliżała się do 100 tysięcy złotych, dostawali tylko część wynagrodzenia.