Gdyby przed sezonem ktoś postawił na ich triumf w rozgrywkach, mógłby wkrótce stać się milionerem. Na każdym wydanym funcie u bukmacherów można było zarobić 10 tys.
Mało jest dziś tak krzepiących historii w futbolu. Zespół, który w ubiegłym roku bezskutecznie walczył o awans do trzeciej ligi, w czasach kryzysu bije się z bogatymi jak równy z równym i dochodzi do finału krajowego pucharu. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Myślę, że musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim wszyscy wokół zrozumieją, jak niewiarygodna rzecz się stała – nie ukrywa prezes klubu Mark Lawn.
Droga na Wembley nie była usłana różami. Wigan i Arsenal wyeliminowali po rzutach karnych, Aston Villę już w regulaminowym czasie. Podobno pomogła bitwa na śnieżki, która zdjęła z zawodników przedmeczowy stres. – Nasz przykład pokazuje, że ciężką pracą można osiągnąć wszystko – przyznaje napastnik Bradford James Hanson, który jeszcze trzy lata temu układał towar na półkach w supermarkecie. To jego gol był przepustką do finału. I da mu pewnie tytuł honorowego obywatela miasta.
– Wiele osób wspólnie oglądało transmisje ostatnich meczów. Moja żona tak krzyczała przed telewizorem, że teraz ledwo mówi. A raczej nie jest pasjonatką futbolu – opowiadał burmistrz Bradford Dale Smith.
Prezes klubu już myśli, jak sukces sportowy zamienić w finansowy. – Na finał dostaniemy od federacji 31 tys. biletów. Sprzedamy je bez większych problemów. Mam nadzieję, że znajdą się firmy, które chciałyby oglądać naszych kibiców machających chorągiewkami z ich nazwami – mówi Lawn.