Wyspy Zielonego Przylądka są o krok od awansu do drugiej rundy rozgrywek o Puchar Narodów Afryki. Trener Lucio Antunes za to, co już osiągnął z drużyną powinien być noszony w kraju na rękach. A nawet jeśli go zwolnią, to tragedii nie będzie. Wróci do pracy na lotnisku, bo na razie jest tylko oddelegowany do reprezentacji. Federacja wyprosiła zgodę, żeby mógł się skoncentrować na nowej pracy. Na razie nie ma powodu, żeby go wyrzucać.

– Na wieży musimy myśleć bardzo szybko, bo samolotów ląduje bardzo dużo. Tam jest ogromny stres – opowiada. Teraz ma w takim razie spokój, bo na wielkie sukcesy nikt nie liczy. Ta drużyna przez wiele lat nie potrafiła wygrać nawet meczu, a co dopiero marzyć o awansie do mistrzostw świata czy Pucharu Narodów Afryki. Choć gdyby zebrać wszystkich, którzy mieli przodków na Wyspach Zielonego Przylądka (Patricka Vieirę, Henrika Larssona, Naniego, Eliseu, Rolando, Gelsona Fernandesa, Silvestra Varelę i jeszcze wielu innych), to ta drużyna o mistrzostwo Afryki spokojnie mogłaby się bić.

A tak, to Antunes kraje z materiału, który ma i wychodzi mu całkiem nieźle. Dobiera taktykę do możliwości i ciągle chce się rozwijać. Kiedy w październiku ograł Kamerun w kwalifikacjach do finałów turnieju o Puchar Narodów Afryki, prezes federacji zadzwonił do Jose Mourinho, którego jest bliskim znajomym. Jeśli ktoś myślał, że The Special One nie ma serca, niech to przemyśli raz jeszcze. Mourinho, choć sam ma w Realu kłopoty, gościł w Madrycie Antunesa przez tydzień, rozmawiał z nim o taktyce, pokazywał treningi, dał dostęp do szatni. Antunes wrócił zachwycony. I na dzień dobry zremisował bezbramkowo z gospodarzem turnieju, RPA. W drugim meczu nie dał się ograć Maroko i teraz Wyspy Zielonego Przylądka są o krok od awansu do kolejnej rundy. Wystarczy, że wygrają z Angolą.

Tyle zdołał osiągnąć trener, który nie ma pieniędzy, żeby latać do Europy, oglądać swoich zawodników. Musi mu wystarczyć proste równanie: jeśli są w Europie, to znaczy, że są dobrzy, a jeśli są dobrzy, to ich powołam. W najlepszym wypadku obejrzy ich w telewizji albo na DVD, jak choćby grającego w Lille Ryana Mendesa, czy Jose Luisa ze Sportingu Braga (choć jego akurat na turnieju nie ma). To już są reprezentanci nowego pokolenia piłkarzy z Wysp, wyłowieni przez menedżerów, grający w Europie, znający tamtejsze standardy. To z nich Antunes może budować reprezentację, choć on sam należał jeszcze do wcześniejszej generacji, piłkarzy dorywczych, którzy oprócz piłki nożnej reprezentowali kraj jeszcze w innych dyscyplinach. Sam selekcjoner, oprócz futbolu, zajmował się jeszcze koszykówką i tenisem stołowym. Teraz może się oddać swojemu hobby.