Najlepiej odbijać się od dna

Artur Boruc o Florencji i Southampton, byciu w zgodzie z samym sobą i drużynie, którą dopiero poznaje.

Aktualizacja: 21.03.2013 00:02 Publikacja: 21.03.2013 00:01

Najlepiej odbijać się od dna

Foto: Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0

Rz: Jest pan starszy od Wojciecha Szczęsnego o dziesięć lat. Korci pana czasem, żeby mu coś podpowiedzieć nie tylko na temat gry w piłkę?

Artur Boruc:

Każdy ma w życiu jakiś plan, który realizuje. Wojtek rzeczywiście jest młody, ale na tyle świadomy, że zostawmy jego sprawy w jego rękach. Nie czuję, że mógłbym podpowiadać. Mogę być dla kogoś przykładem, ale na pewno nie wzorem.

Swój plan pan zrealizował?

Realizuję. Jeszcze mam chwilę czasu. Nie żałuję niczego, co zrobiłem w życiu, bo nigdy nie postępowałem wbrew sobie. Zawsze tak było i mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Ale oczywiście różnie się mogły moje losy potoczyć, wiem, że różnie ludzie na mnie patrzą.

Łatki ciężko się odkleja?

Łatwo się kogoś jednoznacznie określa i później tylko utwierdza w przekonaniu, że jest tak, jak się wymyśliło. Ktoś słyszy „Boruc" i wkłada człowieka do szuflady z odpowiednią etykietką. A prawda czasami jest inna albo przynajmniej bardziej złożona. Cieszę się, że trener Waldemar Fornalik pozwolił mi wrócić do kadry. Jednocześnie – dałem mu trochę argumentów, znalazłem klub i zacząłem w nim całkiem nieźle grać. Wiem jednak, w jakim jestem wieku i na jakim etapie kariery. Jeśli chcę utrzymać się w reprezentacji, muszę  mocno pracować.

Kiedy wrócił pan do kadry przed meczem z Irlandią, nie pytano pana o boisko, ale o afery i alkohol? Bolało czy śmieszyło?

Już śmieszyło, ale wcześniej było inaczej. Najbardziej bolało mnie wywołanie afery samolotowej, kiedy to niby przesadziliśmy z winem na pokładzie wracając ze Stanów Zjednoczonych. Wcześniej już miałem łatkę imprezowicza po aferze we Lwowie i teraz dostałem następną naklejkę na plecy. To już mnie naprawdę irytowało. Ale – jak widać – czas leczy rany. Kilka lat nie było mnie w mediach i specjalnie nie tęskniłem. To był jeden z ciekawszych okresów w moim życiu prywatnym i na boisku. Grałem w Serie A, super żyło mi się we Florencji i Włoszech. Piękne miasto, kraj. Cieszyłem się tym, gdzie jestem.

Nie żałuje pan tego, że nazwał Franciszka Smudę Dyzmą?

Absolutnie nie.

Mógł pan grać na Euro, nie lepiej było schować dumę do kieszeni?

Życie nauczyło mnie, że nie warto nadstawiać drugiego policzka. Mimo że chciałem grać w reprezentacji i zależało mi na tym turnieju, Smuda dorzucił swoje pięć groszy do opinii o mnie i za wszelką cenę chciałem mu się odgryźć.

Kiedyś mogło się wydawać, że najlepiej pan gra, kiedy poza boiskiem nie układa się panu najlepiej.

Nie bardzo. Na Euro w Austrii broniłem i latałem do Polski, bo rodził mi się syn, ale to były takie bardziej pozytywne sprawy. Potem jednak problemy mocno się skumulowały i zacząłem czuć, że za dużo rzeczy mam w głowie.

Już jest dobrze?

Tak, ale nie po to wróciłem, żeby opowiadać o swoich prywatnych sprawach. Nie ma co opowiadać o tym, że dziecko pomaga odciąć się od świata, bo to oczywistość. Spokój w domu rodzinnym na pewno pomaga.

Dlaczego odszedł pan z Fiorentiny?

Zaproponowano mi dużo mniejsze pieniądze i Serie A to jednak nie było to, co sobie wyobrażałem. Niska frekwencja przekłada się na kluby, a liga jest nudna jak flaki z olejem. Chciałem stamtąd odejść, w Anglii dużo się dzieje, wszystkie kluby dostarczają emocji w każdej kolejce niezależnie od miejsca, które zajmują w tabeli.

Spodziewał się pan, że w Southampton będzie miał takie problemy z grą?

Cztery miesiące nie grałem, nie przepracowałem okresu przygotowawczego. Bardzo dużo biegałem, co do mnie niepodobne. Trzeba pamiętać, że przyszedłem tam z marszu, swoje musiałem odpracować. Sytuacja, w jakiej pojawiłem się w klubie, była trochę śmieszna. Nigel Atkins nie za bardzo widział mnie w składzie, ale kierownictwo zdecydowało się zatrudnić nowego bramkarza, bo drużyna grała słabo. Przychodziłem do Southampton z myślą, że będę bronił, że zaległości najszybciej nadrobię w trakcie gry, ale musiałem się pogodzić z inną rolą. Menedżer miał swoją wizję i trochę się denerwowałem. W tych meczach, w których wystąpiłem – nie olśniłem, przytrafił mi się też epizod z odrzuceniem butelki. Ale ja lubię takie wyzwania, fajnie, jak dotykasz dna, bo wtedy możesz się od niego odbić.

Parę razy już dotykał pan dna.

Nie ma z czego być dumnym. Ale mimo wszystko to mnie trochę nakręca. Nie wiem, może dziwny jestem.

Po co rzucił pan tę butelkę?

Miałem o to pretensje do siebie, bo dałem prawdziwy powód Atkinsowi, żeby posadził mnie na ławce. Ale nie powiem, że żałuję, bo usłyszałem pod swoim adresem z trybun nieprzyjemne słowa. Rasistowskie.

Miał pan do kogo zadzwonić, kiedy było źle, do kogoś, kto nigdy nie przestał wierzyć, że wróci pan do wielkiej gry?

Nie muszę do nikogo dzwonić. Zdaję sobie sprawę, co się dzieje. Jestem świadomy, w jakiej znajduję się sytuacji i wiem, co mam robić, żeby wrócić tam, gdzie byłem.

Southampton to pana ostatni przystanek?

Nie mam pojęcia, oni są ambitnym klubem, ale nie wiem, co z tego wyjdzie. Robię, co powinienem i spokojnie czekam.

Fornalik przekazał panu, że będzie pan pierwszym bramkarzem w meczu z Ukrainą?

Nie, trener przygotowuje cały zespół, więc nie skupia się tylko na bramkarzach. Nie ma co się spodziewać cudów, rzadko który selekcjoner wskazuje na tego jedynego już na początku zgrupowania. Nie wiem, jak Wojtek, ale ja dam sobie radę z informacją otrzymaną w ostatniej chwili.

Wasza współpraca miała być starciem charakterów.

A wygląda naprawdę dobrze. To dziennikarze wykreowali starcie Boruc – Szczęsny, którzy podobno nie potrafią się porozumieć. Trenowaliśmy już kiedyś razem, w Legii i w reprezentacji przed mistrzostwami Europy w 2008 i zawsze było w porządku. Nie doszukujmy się sensacji.

Kiedyś Szczęsny powiedział, że jest pan od niego lepszy, za co dostał burę od Smudy. Tamta deklaracja pomaga w dobrych relacjach?

Nie ma znaczenia. Wojtek ma to do siebie, że dużo mówi, nie zawsze trafnie. Nie wiem, czy tu kokietował, czy faktycznie tak o mnie myślał. Ale było mi miło. Też myślę, że jest dobry i nie będę tego ukrywał. Nie wypadł tak dawno ze składu Arsenalu, by zapomnieć, jak się broni. Przez pryzmat dwóch ostatnich tygodni nie można patrzeć na jego rolę w reprezentacji. Trener to rozumie. Wojtek grał w lidze pół roku i na pewno jest dobrze przygotowany. Fornalik wybierze w czwartek tego, który będzie bronił.

Wraca pan do reprezentacji na pierwszy mecz o punkty od 2009 roku i porażki 0:3 ze Słowenią w Mariborze. Wracają koszmary?

Grałem już o punkty w meczach ligowych i nie było problemów.

Leo Beenhakker wspominał pana z szatni po meczu w Belfaście, podobno siedział pan i wydawało się, że ma tylko metr wzrostu.

Bywa i tak. Trenera Beenhakkera bardzo dobrze wspominam, o złych momentach staram się nie myśleć, nie widzę sensu w dołowaniu się. Myślę o dobrych chwilach, o to chodzi w psychologii. Trzeba wracać do chwil triumfu, po to, żeby głowa reagowała w odpowiedni sposób.

Obecna kadra jest grzeczniejsza?

Są żarty, jest kilku chłopaków z poczuciem humoru. Jestem trochę nowy w towarzystwie, oni znają się z przygotowań do Euro, ale atmosfera jest naprawdę w porządku. Boli mnie to, że jestem już w tej starszej grupie, ale nikt do mnie na „pan" nie mówi. Na boisku nie ma różnicy wynikającej z wieku – jak jest karny albo sytuacja sam na sam, to ciśnienie wszystkim równo skacze.

Zwycięstwem możemy zamknąć Ukrainie drogę na mundial.

Patrzę tylko na nasz zespół. Jesteśmy dobrzy i basta. Zobaczcie, jaki osiągniemy wynik, a później roztrząsajcie każdą akcję. Piłka ciągle jest taka sama, wymyślili ją Anglicy dwa wieki temu, zmieniały się systemy, ale generalnie ciągle chodzi o to samo.

Hymn na pana jeszcze działa i Orzełek?

Mam wrażenie, że to się nigdy nie zmieni. Jak będę miał 98 lat, to też jakoś wstanę, jak będą hymn grali.

 

Pierwszy skład czy zasłona dymna?

Wczoraj Waldemar Fornalik zaprosił dziennikarzy na ostatni kwadrans treningu, czyli na 11.45. Ale bardzo się zdziwił, gdy ochrona otworzyła drzwi, podobno umawiał się, że osobiście poinformuje, kiedy mogą zostać otwarte. Piłkarze zaczęli zmieniać znaczniki, składy się przemieszały. Nie wiadomo, czy Fornalik naprawdę był zaskoczony obecnością dziennikarzy. Jeśli tak, na pewno nie jest zadowolony, że w pierwszym składzie zobaczyliśmy Artura Boruca, Sebastiana Boensicha, Kamila Glika, Marcina Wasilewskiego, Łukasza Piszczka, Macieja Rybusa, Grzegorza Krychowiaka, Radosława Majewskiego, Ludovica Obraniaka, Jakuba Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego. Albo chciał, żebyśmy właśnie taki skład zobaczyli. Popołudnie zawodnicy mieli wolne. Dziś wieczorem będą ćwiczyć na Stadionie Narodowym. Mecz w piątek o 20.45.  

Rz: Jest pan starszy od Wojciecha Szczęsnego o dziesięć lat. Korci pana czasem, żeby mu coś podpowiedzieć nie tylko na temat gry w piłkę?

Artur Boruc:

Pozostało 98% artykułu
Piłka nożna
Wielkie pieniądze Orlenu dla PZPN
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Piłka nożna
Polskie piłkarki zagrają na Euro. Kiedy poznają rywalki?
Piłka nożna
Barcelona na piątkę. Wygrywa bez Roberta Lewandowskiego i przerywa złą serię
Piłka nożna
Gol Ewy Pajor w ostatnich minutach. Polki jadą na Euro
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Piłka nożna
Mohamed Salah czeka na oferty. Co zrobi Liverpool?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska