Jest miejsce dla ministrantów

Być może porażkę z Ukrainą byłoby łatwiej przełknąć, gdyby nie katastrofa na początku meczu, jakiej nie pamiętają najstarsi Polacy.

Aktualizacja: 01.04.2013 12:38 Publikacja: 31.03.2013 13:00

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Pamiętają natomiast sytuacje odwrotne. Ukraina zagrała w Warszawie mniej więcej tak, jak Polacy w Kijowie w roku 2000, w pierwszym meczu eliminacji do mistrzostw świata. Tam to my strzeliliśmy pierwszą bramkę w 3. minucie, Andrij Szewczenko wyrównał w 12. i kiedy Ukraińcom wydawało się, że opanowali sytuację, jeszcze przed przerwą stracili drugą bramkę, po przerwie trzecią, a mieliśmy jeszcze rzut karny. Ich trenerem był wtedy Walery Łobanowski, któremu po śmierci rodacy postawili pomnik pod stadionem Dynama w Kijowie. Polaków prowadził Jerzy Engel, który teraz szuka pracy.

W roku 2000 ukraiński analityk nie podołał obowiązkom, ale trudno się dziwić. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej w naszej reprezentacji zadebiutował Emmanuel Olisadebe, którego Ukraińcy nie zdążyli poznać. I to właśnie on wbił im bramkę w 3. minucie. Kiedy się zorientowali kogo mają pilnować, było już za późno.

Podobnego wyczynu Polacy dokonali w meczu eliminacji mistrzostw świata. Jesienią roku 1981 jechali do Lipska, na mecz z NRD, decydujący o awansie na mundial w Hiszpanii. Antoni Piechniczek prowadził wtedy reprezentację Polski dopiero po raz szósty i nie wiedział o niej wszystkiego. W pracy pomagał mu wybitny piłkarz Bernard Blaut, zdolny Bogusław Hajdas i 29-letni ambitny analityk po grze w Polonii Warszawa i studiach na AWF, który miał za zadanie rozpracowanie gry Niemców. Nazywał się Jerzy Engel. W efekcie tych wszystkich przygotowań Polska zaczęła mecz od dwóch nokautujących ciosów, na jakie nie byli przygotowani ani niemieccy piłkarze, ani ich trener, ani 85 tysięcy kibiców. Andrzej Szarmach wbił gola w 2. minucie, Włodzimierz Smolarek dodał drugiego w 5. minucie i było po meczu.

Kiedy od początku lat 80. polscy piłkarze zaczęli wyjeżdżać za granicę, niektórym zarzucano, że powołani do reprezentacji robią łaskę a na meczach oszczędzają nogi, żeby wrócić w pełni zdrowia do swojego pracodawcy w zachodnim klubie. Jeszcze czasami słychać tego rodzaju zarzuty, bo kontuzja odniesiona w meczu reprezentacji może oznaczać stratę niebagatelnych apanaży w klubie. Ale nie przypominam sobie meczu, po którym mógłbym wskazać zawodnika lekceważącego grę, kolegów i przeciwników. Dobrzy tego nie robią, bo są zawodowcami. Dla słabszych, wchodzących do reprezentacji, występ w niej wciąż może być szansą na większą karierę. To, że Robert Lewandowski, zdobywający seriami bramki w Borussii nie strzela ich w reprezentacji nie stanowi dowodu na lekceważenie przez niego obowiązków. Więcej mówi o reprezentacji.

Nie ma w niej takich zawodników, jakimi w Dortmundzie są Mario Goetze czy Marco Reuss. Lewandowski nie jest w stanie podawać do siebie i zarazem kończyć tych akcji. Reprezentacja Franciszka Smudy przed Euro nie poznała swojej wartości, rozgrywała tylko mecze towarzyskie. Fornalik rozgrywa i takie, i o punkty, ale w każdym wystawia inny skład. Gdyby, jak w czasach Górskiego, Piechniczka a nawet Gmocha miał kilkunastu pewniaków, wyrastających ponad innych, problemu by nie było. Ale nie ma, więc wciąż szuka i dlatego jak ktoś dwa razy dobrze kopnie piłkę w lidze, może spodziewać się powołania do kadry. Dziś zdarzają się reprezentanci Polski, którzy w najlepszych latach polskiej piłki nie mieliby miejsca na ławkach rezerwowych drużyn klubowych.

Zmienił się też stosunek do reprezentacji, nie wszędzie widać przychylność. Piłkarze mają poczucie, że dziennikarze nie są ich sojusznikami, szukają dziury w całym i zaczynają krytykować jeszcze przed meczem. Ktoś wyciągnął opinię Zbigniewa Bońka, wygłoszoną dawno temu, że w reprezentacji powinni grać tylko ci, którzy mówią po polsku. To od razu poróżniło szatnię. Ktoś wywołał „problem Obraniaka", na którego polski paszport czekaliśmy, a który teraz podobno nie nadaje się na reprezentanta Polski. To natychmiast zrodziło podejrzenie, że krytykującym nie chodzi o Obraniaka, tylko o forowanie swojego faworyta. W rezultacie piłkarza wykończono psychicznie, jego następca się nie pojawił a reprezentacja na tym wszystkim straciła. Trener Waldemar Fornalik to przyzwoity, kulturalny człowiek, dla którego już podniesienie głosu wiąże się ze stresem. Niektórzy twierdzą, że we współczesnym futbolu, przypominającym walkę na śmierć i życie na boisku i poza nim, nie ma miejsca dla trenerów- ministrantów. Nic podobnego. Podobnym typem człowieka i trenera jest Vicente del Bosque, trener reprezentacji Hiszpanii. Różnica między nimi polega na tym, że del Bosque ma dużo lepszych piłkarzy.

Pamiętają natomiast sytuacje odwrotne. Ukraina zagrała w Warszawie mniej więcej tak, jak Polacy w Kijowie w roku 2000, w pierwszym meczu eliminacji do mistrzostw świata. Tam to my strzeliliśmy pierwszą bramkę w 3. minucie, Andrij Szewczenko wyrównał w 12. i kiedy Ukraińcom wydawało się, że opanowali sytuację, jeszcze przed przerwą stracili drugą bramkę, po przerwie trzecią, a mieliśmy jeszcze rzut karny. Ich trenerem był wtedy Walery Łobanowski, któremu po śmierci rodacy postawili pomnik pod stadionem Dynama w Kijowie. Polaków prowadził Jerzy Engel, który teraz szuka pracy.

Pozostało 88% artykułu
Piłka nożna
Robert Lewandowski strzela, ale Barcelona gubi punkty. Zadyszka czy już kryzys?
Piłka nożna
Puchar Polski. Będzie wielki hit w Warszawie
Piłka nożna
Chelsea znów konkurencyjna. Wygrywa i zachwyca nie tylko w Anglii
Piłka nożna
Bayern znów nie zdobędzie Pucharu Niemiec. W Monachium myślą już o przyszłości
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
PIŁKA NOŻNA
Niechciane dziecko Gianniego Infantino. Po co światu klubowy mundial?
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką