Dawno już nie było Anglika na pierwszej stronie „l'Equipe". Ale akurat z tej okładki na Wyspach nie byli dumni. „Czy to jest to angielskie poczucie humoru? – pytał wczoraj francuski dziennik przy zdjęciu Joeya Bartona. Piłkarza Olympique Marsylia, gwiazdy Twittera, kolekcjonera dyskwalifikacji, grzywien, wyroków sądowych też. Samozwańczego obrońcy prawdziwego futbolu: gry twardzieli, którzy mówią co myślą i jak trzeba, to biją. A bić trzeba często.
"The Telegraph" pisał o Bartonie kiedyś, że się napawa swoim medialnym wizerunkiem: kogoś między filozofem a szumowiną. W swoich twitterowych wpisach przeplata myśli Nietschego zwykłym chamstwem a jego wpisy śledzą ponad dwa miliony kibiców. Na okładkę „l'Equipe" zapracował właśnie tymi wpisami. Szefowie Paris Saint Germain zastanawiali się, czy go nie podać do sądu, a francuska federacja piłkarska wezwała go do siebie po tym co nawypisywał o Thiago Silvie przed i po meczu PSG z Barceloną w Lidze Mistrzów.
Najpierw się zdziwił, że obrońca PSG w ogóle zagra w tym meczu, bo zdaniem Bartona, ta „c..ka", przereklamowany Brazylijczyk, ciągle tylko się leczy. „Zrób wreszcie porządek ze swoimi ścięgnami, grubasie". Podczas meczu przyznał, że Silva grał fantastycznie, „ale i tak wygląda jak transseksualista z nadwagą". A że niedługo wcześniej po meczu Włochy-Brazylia Barton przejechał się też po Neymarze („Jest jak Justin Bieber futbolu. Niezły na You Tube, a w rzeczywistości kocie siuśki") Thiago Silva powiedział na konferencji prasowej, że Anglik najwyraźniej ma jakiś problem z Brazylijczykami, a wszystko to z chęci zwrócenia na siebie uwagi. Wtedy Barton poszedł na całość, dopytując go, czy jest już po operacji zmiany płci, czy przed, bo nie może ustalić, czy Silva z chłopaka chce się zmienić w dziewczynę, czy odwrotnie. Jeszcze rok temu w programie BBC Joey przedstawiał się jako apostoł tolerancji, pierwszy obrońca gejów, który biadał, że jeszcze żaden piłkarz Premiership nie przyznał się do homoseksualizmu. Ale przecież nie dlatego Bartona czytają i słuchają, że jest konsekwentny.
Po wpisach o operacji PSG zagroziło mu sądem, a Olympique kazał Bartonowi zamknąć się wreszcie i przeprosić. Na razie sprawa ucichła, ale kolejna afera z udziałem Joeya to kwestia czasu, tak mu upływa cała kariera. Angielskie kluby sobie z nim nie poradziły: wysyłały na terapie panowania nad gniewem, dawały kary, w końcu podrzucały gorący kartofel innej drużynie. A Joey dalej się bił, prowokował, pokazywał kibicom goły tyłek, albo wymierzał im sprawiedliwość, gdy prowokowali. Ale strach pomyśleć, co by się z Bartonem działo, gdyby nie futbol. Urodzony w podłej dzielnicy Liverpoolu, wychowywany przez babcię, bo ojca dekarza nie było całymi dniami, a matka odeszła, gdy miał 14 lat, nieraz wspominał, dorastanie wśród młodych chuliganów i narkomanów. Jego brat Michael odsiaduje dożywocie za zabójstwo na tle rasowym, brat Andrew był kiedyś razem z Joeyem aresztowany za udział w bójce. Sam Joey też siedział, 77 dni za wspomnianą bójkę, gdy pobił do nieprzytomności człowieka, który go zdenerwował podczas nocnego pijaństwa w centrum Liverpoolu. Przyznał wtedy, że jest alkoholikiem i zaczął się leczyć.
Drugi wyrok, w zawieszeniu, dostał za to, że na treningu Manchesteru City pobił kolegę z drużyny Ousmane'a Dabo, do nieprzytomności. City już wcześniej zastanawiali się, czy go nie wyrzucić: po tym jak na klubowej Wigilii zgasił papierosa w oku jednego z piłkarzy z drużyny młodzieżowej. Z następnego klubu, Newcastle, też odszedł z powodu swoich demonów, pokłócił się z trenerem Alanem Shearerem, nazywając go gównianym trenerem z gównianą taktyką, pobił się z jego asystentem Ianem Dowiem. Przygarnęli go Queens Park Rangers – żegnał się z nimi rok temu jako piłkarz zawieszony na aż 12 meczów za awanturę którą rozpętał w meczu z Manchesterem City.