Sevilla, duma Andaluzji

Ligę Europy szósty raz wygrała Sevilla, drużyna budowana od roku przez trenera Julena Lopeteguiego, który był na poważnym zakręcie.

Aktualizacja: 23.08.2020 21:17 Publikacja: 23.08.2020 19:10

Drużyna Sevilli z pucharem za finałowe zwycięstwo nad Interem Mediolan 3:2

Drużyna Sevilli z pucharem za finałowe zwycięstwo nad Interem Mediolan 3:2

Foto: AFP

Jest w tym klubie coś romantycznego. Coś, co każe kibicować mu nawet, jeśli na co dzień nie interesujesz się hiszpańskim futbolem. Doświadczana okrutnie przez los (tragiczna śmierć wychowanków Antonio Puerty i Jose Antonio Reyesa), odbijająca się od Ligi Mistrzów Sevilla wróciła do Kolonii po swoje.

To jej szóste trofeum – wliczając Puchar UEFA – ale pierwsze tak istotne dla Hiszpanii. Cztery puchary, z pięciu wywalczonych przez nią wcześniej, zostały przyćmione przez triumfy Realu i Barcelony w Champions League. Teraz Sevilla broniła honoru hiszpańskiej piłki. Była ostatnia na placu boju i ponownie nie zawiodła.

Szara eminencja

Sześć europejskich finałów i sześć zwycięstw. „Nie Real Madryt Di Stefano, nie Milan Sacchiego ani Ajax Cruyffa. Tego dokonała Sevilla” – zauważa dziennik „Marca”. I choć to nie Liga Mistrzów, obok jej wyczynu nie da się przejść obojętnie. Tym bardziej że rywali miała z wysokiej półki: Romę, Wolverhampton, Manchester United i Inter. Bogatszych, dysponujących większym budżetem.

W Andaluzji o takich transferach jak Romelu Lukaku, sprowadzony do Mediolanu za 65 mln euro, nikt nie myśli. Ale to nie potężny Belg z przeszłością w Premier League został bohaterem finału w Kolonii, tylko rezerwowy w poprzednich meczach Holender Luuk de Jong i Diego Carlos. Brazylijski obrońca odkupił winy, bo wcześniej sprokurował rzut karny, faulując Lukaku.

De Jong i Carlos trafili do Sevilli latem ubiegłego roku, razem z 14 innymi zawodnikami. Najdrożsi z nich, portugalski skrzydłowy Rony Lopes i francuski obrońca Jules Kounde, kosztowali po 25 mln euro. Na finałowe spotkanie z Interem (3:2) wyszło aż ośmiu piłkarzy sprowadzonych przed sezonem oraz wypożyczony zimą z Milanu Suso.

Każdy z tych transferów był dziełem Monchiego. To szara eminencja klubu, dyrektor sportowy stojący za jego wszystkimi sukcesami. Dla futbolu odkrył Sergio Ramosa, Daniego Alvesa czy grającego wciąż w Sevilli Jesusa Navasa. Wiele dobrego zrobił również dla reprezentacji Polski, wyciągając ze Stade de Reims Grzegorza Krychowiaka.

Polski pomocnik w Andaluzji przeżył najpiękniejsze chwile w karierze. Dwukrotnie wygrał Ligę Europy (2015, 2016), w finale na Narodowym w Warszawie strzelił nawet gola. Poszedł jednak za pieniędzmi do Paris Saint-Germain i w klubie szejków przepadł.

Monchi też popełnił błąd, ale szybko go naprawił. W 2017 roku podpisał kontrakt z Romą, ale już wiosną zeszłego roku pojawił się ponownie w Sevilli, by przywrócić jej dawny blask. Wymienił pół kadry, wziął zawodników gdzie indziej niechcianych i trenera, który planował odbudować swoją pozycję.

Wyrzucony z kadry i z Realu

Julen Lopetegui zdobył w ostatniej dekadzie z hiszpańską młodzieżą mistrzostwo Europy do lat 19 i 21, a po rozczarowującym Euro we Francji przejął od Vicente del Bosque reprezentację seniorów. Nie przegrał z nią żadnego meczu, Hiszpanie przeszli jak burza eliminacje do mundialu w Rosji i wyrośli na głównego faworyta turnieju. Szczęśliwego zakończenia jednak nie było. Tuż przed mistrzostwami Lopetegui przyjął ofertę Realu, prezes federacji Luis Rubiales się wściekł, bo wszystko odbyło się za jego plecami, i selekcjonera zwolnił. Lopeteguiemu praca w Madrycie odbiła się czkawką, już po czterech miesiącach i kompromitującej porażce z Barceloną (1:5) stracił posadę i odszedł w niesławie.

Oferta z Sevilli dała mu szansę na drugie trenerskie życie. I jej nie zmarnował. Choć jego zatrudnienie kibice przyjęli, lekko mówiąc, z dystansem, stworzył drużynę trudną do pokonania, prezentującą atrakcyjny dla oka futbol, ale też solidną w defensywie (34 stracone bramki w lidze hiszpańskiej, lepiej broniły tylko Real i Atletico). W drodze po trofeum LE Sevilla przegrała tylko jeden mecz, na zakończenie fazy grupowej, niemający już znaczenia dla kolejności w tabeli.

– Po pięciu minutach rozmowy wiedziałem, że to facet z DNA naszego klubu – wspomina prezes Sevilli Jose Castro. – Lopetegui pracuje 24 godziny na dobę. Dał z siebie wszystko, a my odwdzięczyliśmy się tym samym – opowiadał po finale w Kolonii kapitan Jesus Navas, obok Evera Banegi jedyny zawodnik z podstawowego składu, który przetrwał ubiegłoroczną rewolucję.

I choć nie wszystkie transfery Monchiego wypaliły (m.in. Lopes i Javier Hernandez), większość nowych piłkarzy z pomocą Lopeteguiego świetnie wkomponowała się w zespół. Marokański bramkarz Bono tracił gola średnio tylko w co drugim spotkaniu Ligi Europy, sprowadzeni z francuskiej Ligue 1 Kounde i Carlos stworzyli jedną z najlepszych par stoperów w Hiszpanii, na lewej stronie defensywy pewnym punktem był wypożyczony z Realu Sergio Reguilon. W środku pola rządzili wyciągnięci z Eibar i Galatasaray Stambuł Joan Jordan i Brazylijczyk Fernando, a czołowym strzelcem stał się skreślony w Marsylii Argentyńczyk Lucas Ocampos.

Ważnymi postaciami w ofensywie byli także niechciani w Barcelonie i Milanie Munir El Haddadi i Suso. U Lopeteguiego każdy ma czuć się potrzebny i być gotowy do odegrania istotnej roli na boisku. Jak De Jong, który otrzymał kredyt zaufania i w finale zdobył dwie bramki.

Pamiętają o zmarłych

– W klubowym hymnie padają słowa, że nigdy się nie poddajemy i mamy to wyryte w naszych sercach. Tu każdy dokłada swoją cegiełkę. Tak było z Jose Antonio Reyesem i Antonio Puertą – przypomina Lopetegui.

To właśnie tej dwójce wychowanków zadedykowano ostatnie trofeum. Pierwszy z nich zginął przed rokiem w wypadku samochodowym, drugi zmarł w 2007 roku na boisku (atak serca).

Sukces Sevilli nie przejdzie niezauważony, kilku z piłkarzy dostanie pewnie propozycje nie do odrzucenia. Już zimą decyzję o odejściu podjął Ever Banega. – Opuszczam klub mojego życia, ale odchodzę z podniesioną głową. Lepszego pożegnania nie mogłem sobie wyobrazić – podkreśla Argentyńczyk, który karierę będzie kontynuował w saudyjskim Asz-Szabab.

Trzeba będzie budować od nowa. Ale w Sevilli są do tego przyzwyczajeni. Wyszukiwanie zawodników z potencjałem, kupowanie ich za grosze, a później sprzedawanie z dużym zyskiem to tutaj codzienność. Jak wygrywanie finałów Ligi Europy.

Jest w tym klubie coś romantycznego. Coś, co każe kibicować mu nawet, jeśli na co dzień nie interesujesz się hiszpańskim futbolem. Doświadczana okrutnie przez los (tragiczna śmierć wychowanków Antonio Puerty i Jose Antonio Reyesa), odbijająca się od Ligi Mistrzów Sevilla wróciła do Kolonii po swoje.

To jej szóste trofeum – wliczając Puchar UEFA – ale pierwsze tak istotne dla Hiszpanii. Cztery puchary, z pięciu wywalczonych przez nią wcześniej, zostały przyćmione przez triumfy Realu i Barcelony w Champions League. Teraz Sevilla broniła honoru hiszpańskiej piłki. Była ostatnia na placu boju i ponownie nie zawiodła.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Górnik Zabrze na ścieżce do sukcesu. Na taki sezon czekał 30 lat
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Wisła zdobyła Puchar Polski. Za takie mecze kochamy piłkę
Piłka nożna
Hiszpanie zapewnili Wiśle Kraków Puchar Polski. Dogrywka i wielkie emocje na Narodowym
Piłka nożna
Kolejny kandydat na trenera odmówił Bayernowi
Piłka nożna
Ostatnia szansa, by kupić bilety na Euro 2024. Kto pierwszy, ten lepszy
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił