Korespondencja z Rzymu

Derby zakończyły się podwójnym remisem. Na boisku było 1:1. Bohaterem był brazylijski gracz Lazio Anderson „Prorok" Hernanes. Strzelił piękną bramkę, spudłował z rzutu karnego, a potem nierozważną interwencją sprowokował jedenastkę, którą Totti zamienił na gola. Poza boiskiem, jeśli chodzi o fanów obu drużyn przewiezionych do szpitala po ciosach nożem, też był remis: 4:4. Rzymska policja, mająca ogromne doświadczenie w uśmierzaniu awantur między chuliganami Lazio i Romy, gdyż dochodzi do nich dwa razy do roku, a bywa, że drużyny zetrą się dodatkowo w pucharze Włoch, mówi o cudzie, bo biorąc pod uwagę rozmiar starć, ofiar powinno być o wiele więcej.

Strajk obu linii rzymskiego metra nie pomógł, bo fani wyruszyli na Stadion Olimpijski dużo wcześniej niż zwykle. Mimo, że mecz rozpoczynał się o 20.45, do pierwszej bitwy doszło już o 17.00, i to w okolicach eleganckiej Via Veneto, kilka kilometrów od stadionu. Kibice bili się w też w zakorkowanych ulicach prowadzących na stadion. Zakładnikami bandytów stali się przechodnie, kierowcy i pasażerowie autobusów. Już o 17.30 awantura przeniosła się w okolice stadionu. Policja została zaatakowana kamieniami, petardami i racami. Policjanci odpowiedzieli gazem łzawiącym. Od 19.00 trwała już regularna wojna. Bandyci zniszczyli nawet wyjeżdżającą ze stadionu do rannych karetkę pogotowia, a przy okazji kilka innych samochodów. Skopali do nieprzytomności 14-letniego chłopca, który filmował bitwę telefonem komórkowym. W popłochu zamykano sklepy i biura. W sumie chuligani sparaliżowali i sterroryzowali na kilka godzin sporą część centrum miasta. Jak zwykle, bojówki kiboli były do derbów znakomicie przygotowane. Policjanci zarekwirowali cały arsenał noży, kijów, pałek, wielkich śrubokrętów, a nawet siekiery.

Włoskie wtorkowe gazety piszą szeroko o awanturach na kilku stronach tytułując: „Dziki Zachód", „Hańba", „Koniec świata". Apelują do prezesów i trenerów, by ci na wspólnej konferencji prasowej potępili zajścia i sami dali przykład. Prezes Lazio Claudio Lotitio potępił, ale dodał, że niestety tę wzajemną nienawiść fani mają w DNA i żeby uniknąć awantur, trzeba przy każdym postawić karabiniera, co jest niemożliwe. Zrezygnowani publicyści piszą, że haniebne obrazki ogląda teraz cały świat i Rzym znów, po awanturach kibiców Lazio z okazji meczów w Lidze Europejskiej, stał się stolicą futbolowego zła. Natomiast absolutnie haniebnie, i to nie po raz pierwszy w takiej sytuacji, zachowały się media sportowe. Rzymski „Corriere dello Sport", biblia fanów obu drużyn, poświęciła we wtorek meczowi pierwsze 19 stron. Można wyczytać o „wielkich emocjach", „wspaniałych choreografiach na trybunach", a o awanturach było ledwie ćwierć stroniczki, i to o „izolowanych incydentach". Nieco uczciwiej podeszła do sprawy „Gazzetta dello Sport" (pół strony), która wsparła propozycję prezesa Lotito, by po derbach Rzymu wzorem rugby zorganizować po meczu „trzecią połowę", czyli przyjacielskie spotkanie zawodników obu zespołów nad kieliszkiem wina z nadzieją, że fani wezmą przykład.

Na razie jednak, awantury rzymskich kibiców z okazji derbów są od lat barbarzyńskim rytuałem. Sam mecz, szczególnie na łukach trybun, jest tylko okazją do wymiany obelg. Fani interesują się bardziej sobą niż wydarzeniami na boisku. W efekcie w dniu meczu bardzo szeroko rozumiane okolice Stadionu Olimpijskiego (mieszkam w pobliżu) wyglądają tak, jakby wprowadzono stan wojenny: wozy pancerne, policja w rynsztunku bojowym, psy i krążące nad głową helikoptery. Fani obu klubów od pokoleń (kibiców Romy jest w mieście trzy razy więcej), szczególnie ci zorganizowani, nienawidzą się serdecznie. Kibice Romy uważają się za prawdziwych rzymian, czyli tych, mieszkających w mieście od co najmniej siedmiu pokoleń. Swoich adwersarzy mają za wieśniaków i obcych. Rzeczywiście tradycyjnie, jeszcze przed wojną, Romę wspierał rzymski lud - robotnicy i rzemieślnicy, a Lazio - ci z przedmieść i przybysze, arystokracja, wyższa klasa średnia, także faszyści. Te podziały w znacznej części się już zatarły, ale kluby kibica Lazio nie kryją sympatii do faszystowskich tradycji. Właśnie z tych kręgów wywodzi się były gracz Lazio Paolo Di Canio, który faszystowskim pozdrowieniem na Stadionie Olimpijskim przed laty i wytatuowanym Mussolinim wywołał gwałtowne protesty Brytyjczyków, gdy niedawno zatrudniono go jako  trenera Sunderland. Co więcej, chuliganom ze stadionowych łuków wydaje się, że są solą futbolu, jedynymi prawdziwymi, pełnymi pasji kibicami klubu, gotowymi za honor barw przelać krew. Tych z trybuny honorowej uważają za rzymskich bubków bez ikry i bez pojęcia czym jest prawdziwy futbol. Przy okazji mają się za romantycznych bohaterów walki o „prawdziwą", niekomercyjną piłkę.