Ale przecież nie takie sytuacje i nie słabsza dyspozycja Messiego zadecydowały o wyniku. Bayern zapracował na zwycięstwo opracowując plan gry w szatni i walcząc na każdym metrze boiska. Zagrał absolutnie wzorcowo. Piłkarze Barcelony, uwielbiani przez cały świat, mistrzowie tego świata i Europy, tym razem wyglądali przy Niemcach jak chłopcy z podwórka. Cyrkowcy, żonglerzy, z piłką przyklejoną do nogi, tyle że niepotrafiący podejść pod niemiecką bramkę.
Gra tysiąca podań jest już nie tylko nudna, ale stała się też zupełnie nieefektywna. Bayern pozwalał Katalończykom na podania tylko w środkowych rejonach boiska, a więc tam, gdzie ta, już pożal się Boże, „tiki-taka" nie stanowiła zagrożenia. Już nie napiszemy o Xavim, że ostatni raz stracił piłkę, kiedy miał 8 lat i mama zawołała go na obiad. Znaleziono sposób na katalońską szkołę, finty i triki jej wielkich absolwentów. Jeszcze nie udało się Milanowi i PSG, ale Bayern potraktował ich jak uczniów, którzy kupili maturę.
Straszne to słowa, bo przecież dzisiejsi przegrani wczoraj byli wzorami dla piłkarzy i trenerów całego świata. Nie stracili swoich umiejętności w jeden wieczór, ale stracili zaufanie, nie potrafiąc ani razu stworzyć sobie dogodnej sytuacji.
Każda bramka inna
Co w tym meczu było ważniejsze – słabość Barcelony czy wielkość Bayernu? To drugie, bo z tej wielkości wynikała bezradność przeciwnika. Niemcy grali przez półtorej godziny, jakby mieli płuca kenijskich maratończyków. W ogóle się nie męczyli, walczyli na całym boisku, wyprzedzali barcelończyków. Szybciej biegali, wyżej skakali, byli mocniejsi fizycznie.
Każda bramka stanowiła świadectwo przewagi właśnie pod tymi względami. Przy pierwszej, zdobytej głową przez Thomasa Muellera, obrońca Dante wyskoczył pół metra ponad Daniego Alvesa, a strzelec wyprzedził Gerarda Pique. Przy drugiej Mario Gomez znalazł się tam, gdzie powinni być stoperzy Barcy, a zrobił to tak szybko, że sędzia nie zauważył spalonego. Przy trzeciej Arjen Robben zakończył swój rajd wyjątkowo z prawej strony. Zadanie ułatwił mu Mueller, blokując Jordiego Albę jak dzieciaka, który się od niego odbija. Przy czwartej, Muellera, zasługi miał lewy obrońca David Alaba.
Na Camp Nou o honor?
To był jeden z najczarniejszych dni Barcelony, porównywalny być może z klęską 0:4 poniesioną w roku 1994, w finale Ligi Mistrzów z Milanem. Rewanż za tydzień wcale nie będzie formalnością, bo Camp Nou nie wybacza takich porażek. Trzeba będzie walczyć już tylko o honor, bo trudno sobie wyobrazić, że Barcelona w takiej formie jest w stanie wbić Bayernowi pięć bramek, nie tracąc żadnej. Nie wiadomo, co może się zmienić przez sześć dni, ale teraz Barcelona będzie się musiała bardzo starać, żeby taki wieczór się nie powtórzył. I zapewne zacznie się tam analiza podręczników z La Masii, w których trzeba będzie wprowadzić poważne korekty. Ale poczekajmy jeszcze tydzień.