Uli, czerwony baron

Bez Ulego Hoenessa Bayern nie byłby tak wielki. Ani tak znienawidzony.

Publikacja: 27.04.2013 01:02

Jest Aleksem Fergusonem wśród działaczy. Czarującym grubianinem, czerwonym od napadów złości cudotwórcą, wiernym od lat temu samemu miejscu. Kolekcjonerem sukcesów, fabryką cytatów, hojnym chciwcem. Futbolowym ojcem chrzestnym, który posłusznym nieba przychyli i zasłoni własnym ciałem, a wrogom skoczy do oczu. Dobre i słuszne jest to, co dobre dla klubu i dla niego.

Jak sprzedać ślub

Tak jak Ferguson od 27 lat buduje Manchester United na swoje podobieństwo, nie wahając się nawet właścicielom swojego klubu wytaczać procesów, gdy czuje, że go oszukali, tak Ulrich Hoeness, syn rzeźnika ze Szwabii, od 35 lat napełnia skarbiec Bayernu kolejnymi milionami, z inwencją i skrupulatnością człowieka, który już w latach 70. sprzedał mediom prawa do swojego ślubu, a biznesowe imperium produkujące kiełbaski budował oglądając każdego feniga. Jako piłkarz grał w połowie lat 70. w Bayernie-potędze. Ale już kilka lat później jako działacz zastał w Monachium gigantyczne długi i rozbitą drużynę.

Ferguson jest na Old Trafford trenerem, który znaczy więcej niż szef klubu. A Hoeness w Bayernie szefem, który zachowuje się jak trener. Dziś jako prezes urzęduje już na trybunie honorowej, ale gdy był menedżerem (od 1979 do 2009 roku), siedział na ławce obok trenera, tak jakby go nie mógł na chwilę spuścić z oka.

Budował potęgę klubu twardą ręką, był symbolem buty i hipokryzji Bayernu, nie odpuścił w żadnej kłótni. Jeden z niemieckich satyryków w swoim skeczu słowa „Hoeness" używał jako przekleństwa, a Die Toten Hosen w piosence, którą teraz kibice Borussii Dortmund puszczają Mario Goetzemu, a niedługo może puszczą i Robertowi Lewandowskiemu, śpiewali „Jak ciężki by był mój los, nigdy nie przejdę do Bayernu. Uli Hoeness stanie na mojej wycieraczce, a ja nie otworzę".

Ma w sobie pewność, że jemu zawsze się uda. Jako piłkarz kilka lat od debiutu w Bayernie zdobył z klubem i reprezentacją wszystko co możliwe: mistrzostwa Niemiec, Europy, świata, Puchar Europy.  Gdy go kontuzja zmusiła do zakończenia kariery, został najmłodszym klubowym menedżerem w Bundeslidze.

Bayern, z którym jeszcze do końca lat 70. krajowi rywale mogli rywalizować finansowo, zamienił w hegemona, który może w Bundeslidze kupić wszystko. A gdy wziął się w latach 80. za własny biznes, to stworzył kiełbasiane imperium HOwe Wurstwaren AG, z siedzibą w Norymberdze, z wielkimi kontraktami, zarządzane teraz przez dwójkę dzieci.

Wcześniej, w 1982 roku, jako jedyny przeżył wypadek małego samolotu. Leśnik znalazł go w lesie pod Hanowerem, gdy zalany krwią biegał w szoku, powtarzając: „Zimno mi, zamarzam". Obiecał sobie nie zmarnować już żadnej chwili w życiu i pruł jak czołg.

Z wiekiem, jak Ferguson, zmiękł (ma 61 lat, 11 mniej niż Szkot), coraz częściej go pytano o coś więcej niż futbol, a jego dwa razy prosić nie trzeba. Pouczał niemieckich polityków, jak rządzić krajem i uzdrawiać gospodarkę, jakie ustalać podatki, a obywateli – że jednak trzeba te podatki płacić, angażował się w akcje charytatywne.

Aż się kilka dni temu okazało, że ten Uli patriarcha, jest na wolności tylko dzięki 5-milionowej kaucji, bo już w marcu został wystawiony nakaz aresztowania go za unikanie podatku. Hoeness od 13 lat miał tajne konto w szwajcarskim banku Vontobel, które mu służyło do gry na giełdzie i pozwalało uniknąć niemieckiego podatku od zysków kapitałowych. Na to konto Robert Luis-Dreyfus, nieżyjący już szef Adidasa i bliski przyjaciel, przelał mu 5 mln marek i kolejne 15 mln jako pożyczkę. Akurat w czasie, gdy Bayern negocjował najważniejszą w historii klubu umowę z Adidasem, nie tylko na ubieranie drużyny, ale też sprzedaż części udziałów.

Ci, którzy się spodziewali, że zobaczą teraz skruszonego władcę, przeliczyli się. Gdy politycy, którzy mizdrzyli się do wspólnych zdjęć i biesiadowali z nim po meczach Bayernu, odwracają się od niego, gdy w programach telewizyjnych toczą się dyskusje na temat przypadku Hoenessa, jakby nie było w Bundesrepublice ważniejszego wydarzenia, Uli wyszedł na scenę z twarzą pokerzysty.

Bawarscy amigos

Pogroził, że niektóre gazety z Monachium pożałują tego, co piszą, potem założył szalik w biało-czerwone pasy i patrzył we wtorek z trybuny honorowej, jak klub, który wyciągnął kiedyś z zapaści, rozbija Barcelonę 4:0. Tak jak kiedyś on z kolegami z Bayernu kończyli epokę wielkiego Ajaksu. Tyle że wtedy ich za to nienawidzono, bo na amsterdamskie piękno mieli wyrachowaną odpowiedź. A teraz w Bayernie kocha się pół Europy. I będzie kochać się jeszcze bardziej, gdy przejdzie tu latem trener Pep Guardiola.

Nie było tajemnicą, że Hoeness ma słabość do giełdy, i obsesję zarabiania, choć w tym, co już zebrał, mógłby się pławić do końca życia. Ma wille na Lazurowym Wybrzeżu, w szwajcarskich Alpach i wielką rodzinną posiadłość nad jeziorem Tegernsee. Tę, którą w marcu przeszukali policjanci. Tę, przy której jest basen, a na jego dnie ułożone z kafelków symbole giełdowego byka i niedźwiedzia.

Nie wiadomo, dlaczego próbował umknąć fiskusowi w tak głupi sposób, potajemnie, gdy Franz Beckenbauer dla niższych podatków wyprowadził się oficjalnie do Austrii, a Guenther Netzer i wielu innych Niemców z Michaelem Schumacherem na czele – właśnie do Szwajcarii.

Może liczył na to, że człowiek, który przez ostatnie 20 lat zapłacił 30 mln euro podatków, nie będzie ciągany po sądach za głupie kilka milionów. Przecież za takie drobiazgi nie wsadzają do więzienia w Bawarii, którą „Der Spiegel" nazywa „Amigo-Land", bo wpływowi, bogaci i rządzący piją tu sobie z dzióbków, nierzadko przy okazji meczów Bayernu. A teraz ich gospodarzowi Ulemu grozi więzienie.

Oni się od niego odwracają, klub nie. – Bayern jest jego bastionem, nie mogę i nie chcę sobie wyobrażać Bayernu bez Ulego – mówi Karl-Heinz Rummenigge, który razem z Hoenessem rządzi klubem. To Uli budował przez lata taki Bayern, w którym się nikogo, kto kiedyś zakładał czerwoną koszulkę, nie zostawia w potrzebie. On zatrudnił jako doradcę Paula Breitnera, którego kiedyś w młodości ukrywał w piwnicy przed Bundeswehrą. On zatrudnił Gerda Muellera, wyciągając go wcześniej z alkoholizmu. Zapewnił bezpieczne lądowanie w klubie wielu innym kolegom z boiska.

Zawsze był z nich wszystkich najlepiej wykształcony, z najbardziej otwartą głową – to on przeniósł z USA do Niemiec pomysł na handel klubowymi pamiątkami, a pierwszego sponsora załatwił Bayernowi, jeszcze gdy był piłkarzem. Cytując znów „Spiegla", pilnował, by planety z kosmosu Bayernu nie rozleciały się na wszystkie strony. Teraz czeka, aż planety zrobią coś dla swojego Króla Słońce.

Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Legia zdobyła Puchar Polski i uratowała sezon
Piłka nożna
Puchar Polski. Legia śrubuje rekord i ratuje sezon, Pogoń znów bez trofeum
Piłka nożna
W Liverpoolu zatrzęsła się ziemia, bo Alexis Mac Allister strzelił gola
Piłka nożna
Finał Pucharu Polski na PGE Narodowym. Kamil Grosicki chce wygrać dla córki
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Wieczór efektownych bramek w Barcelonie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne