Szczęśliwi ci, którzy nie kochali tiki-taki i armii karłów, która wymieniając setki podań, była niepokonana w Europie przez wiele lat. Wczoraj w Barcelonie skończyła się era kolejnej wielkiej drużyny, która na stałe zapisała się w historii. Mając w pamięci wspaniałe mecze Andrea Iniesty, Xaviego czy Davida Villi, po których bezradni rywale nazywali ich kosmitami, oglądanie rewanżowego półfinału z Bayernem Monachium musiało boleć.
W Katalonii odprawiano czary głównie za pomocą liczb. Że Barcelona ostatnio na własnym boisku wygrywała z niemieckimi przeciwnikami dwa razy po 4:0, a raz nawet 7:1. Że Leo Messi w spotkaniu z Bayerem Leverkusen zdobył pięć bramek. To właśnie Messi dawał jeszcze wiarę, że 0:4 z Monachium to dopiero wynik do przerwy i jeszcze wszystko jest możliwe. Tyle że w środę Argentyńczyk nie wszedł nawet na boisko. To była niespodzianka, bo kilka dni wcześniej grał w lidze i chociaż narzekał na kontuzję od kilku tygodni, wydawało się, że w takim spotkaniu jak wczoraj zagrać akurat musi.
W środę upadały symbole. Kiedy Arjen Robben na początku drugiej połowy strzelił gola dla Bayernu, Messi na ławce rezerwowych zapiął kurtkę pod samą szyję. Kilka minut później z boiska zszedł Xavi, później Iniesta. Tito Vilanova zmieniał wszystkie gwiazdy, chociaż nie ma ich już po co oszczędzać, bo w tym sezonie Barcelonie zostało spokojne dowiezienie przewagi w lidze hiszpańskiej. Być może trener chciał im skrócić cierpienia.
Niemcy zrobili na Camp Nou tiki-takę w swoim stylu. Równie szybką i dokładną, ale dołożyli do niej nieprawdopodobną siłę. Gospodarze rzadko potrafili przedostać się pod pole karne Manuela Neuera, a kiedy już tam byli, zupełnie nie wiedzieli, co robić. Przewaga wzrostu obrony Bayernu wykluczała dośrodkowania górą, dołem też nic nie przechodziło, bo doskonale grali Bastian Schweinteiger i Javi Martinez, który każdym kolejnym meczem udowadnia, że 40 milionów euro wydanych na jego sprowadzenie to dobra inwestycja.
W drugiej połowie to już była karuzela – gospodarze biegali od jednego do drugiego przeciwnika, nie potrafiąc odebrać piłki. Niemieccy kibice robili hiszpańskie „Ole!". Bayern nie miał miłosierdzia, rozkręcał się z każdą minutą, bawił się piłką i rywalem.