Ogłoszono jego odejście zwięzłym komunikatem, który o 10.15 zawisł na stronie klubu: „Sir Alex odchodzi". Nie ma w tym komunikacie wielkich emocji. Wszystko odbyło się tak, jak przystało na spółkę giełdową. Najsłynniejszą spółkę giełdową futbolu. Spółka informuje kibiców i udziałowców, że 13. mistrzostwo Anglii, które United zapewnili sobie niedawno, będzie ostatnim w 26-letniej pracy Alexa Fergusona. „Najbardziej utytułowany menedżer w historii angielskiego futbolu pożegna się meczem z West Bromwich Albion 19 maja i dołączy do zarządu klubu".
Manchester musiał opublikować komunikat szybko, bo już wczoraj wieczorem pojawiły się spekulacje na temat odejścia sir Alexa. To był w United dzień golfa, piłkarze grali przeciw trenerom, atmosfera była swobodna i ktoś z otoczenia piłkarzy przekazał reporterowi „Telegraph" Markowi Ogdenowi, że Ferguson rozważa odejście. W tej sytuacji klub musiał zareagować, by nie narazić się na karę od nadzoru nowojorskiej giełdy, na której są notowane akcje United.
„Decyzję o rezygnacji mocno przemyślałem, nie przyszła mi łatwo. To jest właściwy czas" – napisał Ferguson, który w czasie ogłaszania komunikatu był w ośrodku treningowym Manchesteru w Carrington i przekazywał tę wiadomość najpierw piłkarzom, potem swojemu sztabowi szkoleniowemu, następnie pozostałym pracownikom. Komunikat mówi, że „dołączy do zarządu klubu", ale był przecież w Manchesterze ważniejszy od kogokolwiek w zarządzie. To jego spojrzenie wystarczało, żeby stawali na baczność wszyscy, od młodych piłkarzy po sprzątaczy.
„Ważne było dla mnie, żeby zostawić organizację w jak najlepszej kondycji i wierzę że tak właśnie jest. Jakość drużyny, która wygrała ligę, równowaga wieku w drużynie sprzyja trwałemu sukcesowi na najwyższym poziomie a szkolenie młodzieży zapewni jasną przyszłość w długim okresie. Jestem zachwycony przyjęciem roli dyrektora i ambasadora klubu" – tak napisał na pożegnanie człowiek, którego cięte riposty, bon moty i ataki wściekłości pisały historię futbolu tak samo jak zwycięstwa do których prowadził United. Zwłaszcza do tego najsłynniejszego zwycięstwa, 2:1 wydartego Bayernowi Monachium w ostatnich minutach finału Ligi Mistrzów 1999 w Barcelonie, po którym oszołomiony sir Alex mówił do kamery „Nie wierzę, nie wierzę. Futbol, jasna cholera". Decydujące minuty meczu już zawsze będą na Wyspach nazywane Fergie Time. Ale futbol to już nie tylko jasna cholera, ale i biznes tak gigantyczny, że pożegnanie człowieka, który stał się pomnikiem, musiało brzmieć jak raport kwartalny. Choć Ferguson znalazł w nim miejsce by podziękować rodzinie: tylko żona, synowie i wnuki mieli w jego życiu pierwszeństwo przed United. „Ich miłość i wsparcie były mi niezbędne. Moja żona Cathy to kluczowa postać mojej całej kariery" – napisał Ferguson.
Ta kariera, choć obejmowała i Fergusona piłkarza, całkiem niezłego napastnika, i Fergusona utytułowanego trenera Aberdeen, selekcjonera reprezentacji Szkocji, kojarzyć się będzie z tym, czego dokonał w Manchesterze, od kiedy 6 listopada 1986 roku przejmował drużynę po Ronie Atkinsonie. Przejmował klub w kryzysie, szatnię pełną pijaków, poszarzałe Old Trafford, a liga angielska niszczała sterroryzowana przez chuliganów. W korytarzach Old Trafford unosił się jeszcze zapach fajki Matta Busby'ego, legendarnego trenera który zdobył z Manchesterem pierwszy Puchar Europy, zbudował potęgę, był trenerem blisko ćwierć wieku, a potem źle znosił życie w cieniu swoich następców. Fergusonowi wtrącać się do pracy już nie miał śmiałości. Szkot, jeszcze wtedy po prostu Alex, tytuł szlachecki dostał za wspomniane zwycięstwo w Lidze Mistrzów, dostał czas by przebudować drużynę. Pierwszy tytuł, Puchar Anglii, zdobył po ponad 3,5 roku pracy. Pierwsze mistrzostwo – 20 lat temu. Do dziś zebrał tych trofeów, licząc również te mniej istotne, jak Tarcza Wspólnoty, 38. Zrobił z United globalną firmę, najlepiej funkcjonujący biznes w najbardziej skomercjalizowanej lidze piłkarskiej na świecie.