Przez 12 lat nie wygrali LM, mimo że dwa razy dotarli do finału. Bundesligi też nie udało im się zdominować, w poprzednich dwóch sezonach musieli kłaniać się Borussii Dortmund, wcześniej tracili mistrzostwo na rzecz Wolfsburga, Stuttgartu i Werderu Brema.
W Bayernie nie wiedzą, co to cierpliwość, każde niepowodzenie uruchamiało kolejne zmiany trenerów i transfery gwiazd. Bayern musi wygrywać, nie wie, co to bieda, potrafi zarabiać, ma piękny, nowy stadion i wreszcie doczekał się drużyny, która sieje postrach w Europie.
To nie była zwykła droga do finału. Piłkarze Juppa Heynckesa jechali po kolejnych rywalach jak walec. W 1/8 finału przytrafiła im się jedyna wpadka, kiedy po zwycięstwie w Londynie z Arsenalem 3:1 w rewanżu przegrali 0:2, bo uznali, że awans mają już w kieszeni. Później nie było już chwil słabości.
Najpierw odgrażał się Juventus – że Niemcy nie potrafią grać z Włochami, a Serie A niesłusznie jest lekceważona. Przegrał wyraźnie dwa razy po 0:2. Półfinały były symboliczne, bo Bayern mierzył się z Barceloną, która przez ostatnie lata była wyznacznikiem tego, co w futbolu ładne i skuteczne. Siedem bramek, jakie straciła w dwumeczu z klubem z Monachium, było najniższym wymiarem kary za pychę i samozadowolenie.
Piękny Bayern
Bayern tak długo szukał sposobu, by wejść na szczyt, że zbliżył się do perfekcji. W rewanżu na Camp Nou, gdy Tito Vilanova zdejmował z boiska kolejne bezradne gwiazdy, narodziła się drużyna, która potrafi grać pięknie i bez kompleksów. To było jak przejęcie władzy. Podobno na długie lata.