Podobno w futbolu nie ma nic gorszego, niż stracić gola tuż przed zejściem do szatni na przerwę. Kibice w Gdańsku urządzili naszym piłkarzom koncert kociej muzyki, były gwizdy i przekleństwa. Polska przegrywała z Danią 1:2, po zaledwie dziesięciu minutach dobrej gry na samym początku spotkania. A miało być przecież inaczej, nasi zawodnicy zapowiadali, że tym towarzyskim meczem chcą poprawić humory przed eliminacjami mistrzostw świata, które wracają na początku września.
Budowla Waldemara Fornalika wyglądała na przygotowaną z niepasujących do siebie klocków. Dwaj defensywni pomocnicy – Przemysław Kaźmierczak i Grzegorz Krychowiak stali z piłką przy nodze nie mając pomysłu co z nią zrobić. Duńczycy od 10 minuty spotkania do końca pierwszej połowy stłamsili Polaków, nasi piłkarze byli bezradni.
O tym, że największe problemy Fornalik ma z obroną, wiadomo było od dawna. W środowym meczu znowu zmuszony był do eksperymentów. Obok Kamila Glika na środku postawił debiutanta – Łukasza Szukałę ze Steauy Bukareszt. Na prawej stronie zagrał Artur Jędrzejczyk. Nie obyło się bez błędów, wydawało się, że Szukała nie wyjdzie na drugą połowę, a eksperyment zostanie uznany za nieudany. To on w 18 minucie sfaulował przed polem karnym rywala, a rzut wolny bezpośrednim strzałem na gola zamienił Christian Eriksen. Wojciech Szczęsny, którego obecność w pierwszym składzie była niespodzianką, trochę spóźnił się z interwencją.
To był jednak gol na 1:1, bo Polacy rozpoczęli mecz w stylu, jaki chcielibyśmy oglądać zawsze. Dużo ożywienia do gry wniósł Mateusz Klich. Pomocnik Zwolle wrócił do reprezentacji po dwuletniej przerwie i pokazał, że dobre noty zbierane w Holandii nie są przypadkowe. W 4. minucie piękną serią zwodów minął dwóch Duńczyków, podał do Jakuba Błaszczykowskiego, a chwilę później był już w odpowiednim miejscu, by strzelić gola. Tyle, że to było wszystko na co Polaków stać było przed przerwą. Tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę stracili bramkę na 1:2, Waldemar Sobota nie upilnował Martina Braithwaite'a i Szczęsny był bez szans.
Piłkarze mówią o takich golach, że są „do szatni", podcinają skrzydła i zabierają pewność siebie. W środę w Gdańsku drużyna Fornalika zadała kłam tej piłkarskiej prawdzie. Na drugą połowę nasi piłkarze wyszli tak wściekli, że rywale mogli zastanawiać się czy grają przeciwko temu zespołowi, co wcześniej. Fornalik zorientował się, że w środku za dużo jest defensywnych pomocników, a nie ma nikogo, kto wiedziałby, jak atakować. Kaźmierczaka zmienił Piotr Zieliński, a Artur Boruc wszedł do bramki.