Zasłużyli na to, by być w pucharach do jesieni. Zmusili Sevillę, jak napisał „As", do zabaw z ogniem. Nie pozwalali jej, podobnie jak Clubowi Brugge w poprzedniej rundzie, budować akcji. Szukali słabych punktów w obronie i znajdowali ich pod dostatkiem. Bramkarz Beto był dla Sevilli nie mniejszym bohaterem niż Rafał Gikiewicz dla Śląska. Ale nagrody nie będzie. Trudno wierzyć, że się powtórzy cud Wisły Oresta Lenczyka, która Real Saragossa wyeliminowała kiedyś po 1:4 w pierwszym meczu. Śląsk ma w sobie jeszcze więcej bezczelności wobec mocnych rywali niż tamta Wisła, ale Sevilla ma o niebo lepszych napastników niż Saragossa wówczas. Sam Marko Marin zdołał przeprowadzić gospodarzy w meczu w Sewilli na bezpieczną stronę. Strzelił gola na 2:1, potem na 4:1.
Śląsk dał się złamać dopiero gdy grał w dziesiątkę po czerwonej kartce Dudu. Przyjechał do Sewilli jak po swoje, prowadził 1:0 po golu Marco Paixao, marnował kolejne sytuacje, nawet osłabiony chciał grać w piłkę, a nie tylko ją wybijać. Ale oprócz czterech goli stracił też w Sewilli trzech ważnych piłkarzy. Dudu za czerwoną kartkę, Dalibora Stevanovicia, Paixao za kolejne żółte. A Śląsk i bez tego ławkę rezerwowych ma słabą. Wystarczyło zobaczyć, co po wejściu na boisko robił – a raczej czego nie robił - przy dwóch ostatnich bramkach Oded Gavish.
Póki grali po jedenastu, trudno było dostrzec, że mierzą się drużyny z innych światów. Waldemar Sobota znów zaczął mecz z lekkością, która się udziela całej drużynie. To on po rajdzie przy linii dośrodkował, a Paixao zdobył głową gola na 1:0. Potem Śląsk miał wielkie szczęście pod własną bramką i wielkiego pecha pod przeciwną. Bramkarz Rafał Gikiewicz odbijał strzał za strzałem, Sebino Plaku nie wykorzystał sytuacji sam na sam, dobitka nie udała się Paixao, ale nie aż tak jak w kolejnej akcji, gdy po odbitym przez bramkarza strzale Soboty zostało mu tylko utrzymać się na nogach i strzelić do bramki. Ale nie utrzymał się, źle trafił w piłkę. Wywrócił się też później na piłce Sebastian Mila, gdy była szansa na zakończenie szybkiej kontry golem.
Nieszczęścia Śląska zaczęły się od nieostrożności Stevanovicia, który sfaulował przy polu karnym Bryana Rabello, a przy strzale Ivana Rakiticia pomylił się Gikiewicz i 20 minut po stracie gola Sevilla wyrównała. Ale spokój odzyskała dopiero po czerwonej kartce dla Dudu, którego sędzia wyrzucił w 55. minucie, uznając że faulowany przez niego Jairo Samperio znalazłby się sam przed bramkarzem. Decyzja była dyskusyjna, a moment przełomowy: od tej pory Marin miał więcej miejsca i gole padały łatwo. W 67. minucie Marin po rajdzie, w 84. niepilnowany Kevin Gameiro, i cztery minuty później znów Marin. Ten gol właściwie przesądza, że Śląska w rundzie grupowej Ligi Europejskiej zabraknie. Ze wszystkich polskich drużyn które stanęły do pucharów, dał najwięcej powodów do dumy. Teraz musi się przyzwyczajać do tygodni bez europejskich czwartków. I bez Soboty zapewne też.
Sevilla FC - Śląsk Wrocław 4:1