Faworyta nie ma. Jedni mają pieniądze i nie zawahali się ich użyć, kupując zawodników za setki milionów euro, inni mają piękne tradycje, są też tacy, którzy swoją siłę czerpią z tego, że nic się u nich nie zmienia.
Ostatnie lata należały do Barcelony. Na osiem sezonów Ligi Mistrzów trzy razy okazała się najlepsza, siedem razy grała przynajmniej w półfinale. Koniec jej panowania ogłosił Bayern Monachium, wygrywając w kwietniu dwumecz z Katalończykami 7:0. Potęgę w Bawarii zbudowano na solidnych fundamentach, nie ma ryzyka, że się zawali, nawet jeśli nie będzie sukcesu. Ale w Monachium nikt nie wyobraża sobie innego scenariusza, niż wieloletnia władza nad Europą.
Barcelona bis
Gwarantem sukcesu ma być Pep Guardiola, który wie, jak rozmawiać z gwiazdami. Hiszpan zbudował przecież wielkość Barcelony, później przez rok odpoczywał, a pomysł na bawarską potęgę obmyślał przez kilka miesięcy.
Guardiola przyszedł do zespołu sytego, który w poprzednim sezonie wygrał wszystko. Teraz wzmocniony przez Thiago Alcantarę czy Mario Goetzego jakoś nie błyszczy. Bayern przegrał mecz o Superpuchar Niemiec z Borussią, w spotkaniu o Superpuchar Europy wygrał z Chelsea dopiero po rzutach karnych.
Na razie nie jest to maszyna, która pracuje bez zgrzytów. Piłkarze miotają się po boisku, uczą się, jak posiadanie piłki przekuć w zwycięstwa. W Monachium próbują stworzyć kataloński klon, pytanie, jak wiele w sukcesach Barcelony zależało od mentalności piłkarzy wychowanych w La Masii.