Wembley ’73 – legenda żyje

45 lat temu Polska zremisowała z Anglią w Londynie 1:1 i awansowała do finałów mundialu.

Publikacja: 12.10.2013 16:00

Kazimierz Deyna (z lewej) i Adam Musiał oraz ich koledzy z polskich klubów wyrzucili na Wembley Angl

Kazimierz Deyna (z lewej) i Adam Musiał oraz ich koledzy z polskich klubów wyrzucili na Wembley Anglię z mistrzostw świata

Foto: EAST NEWS

To była sensacja. W roku 1973 reprezentacja Polski należała do europejskich średniaków. Nigdy po wojnie nie udało się nam awansować do finałów mistrzostw świata ani Europy.

Kiedy w eliminacjach do mundialu roku 1974 Polacy wylosowali Anglię i Walię, dość zgodnie w kraju uznano, że nasze szanse na pierwsze miejsce (baraży nie było) są bliskie zeru.

Z chóru pesymistów wyłamał się jednak Kazimierz Górski, a swoją wiarą zaraził zawodników. Oni też już nie chcieli słuchać, że złoty medal olimpijski dostali za mistrzostwo krajów socjalistycznych, a w starciu z prawdziwymi reprezentacjami nie będą się liczyć. Jak wszystkie kolejne polskie reprezentacje od zakończenia wojny.

Górski wiedział więcej

Pierwszy mecz, z Walią w Cardiff, w marcu 1973 roku, zdawał się potwierdzać przewidywania większości. Polacy przegrali gładko 0:2. Dla Górskiego był to jednak pewnego rodzaju poligon. Po igrzyskach w Monachium z kadry odeszło kilku zasłużonych zawodników. W bramce pierwszy raz od pechowego debiutu w meczu z Niemcami w roku 1971 wystąpił Jan Tomaszewski. Na lewej obronie ostatni raz w kadrze zagrał Zygmunt Anczok. Górski szukał, ale nie mącił i nie mieszał w składzie ponad miarę.

Dwa i pół miesiąca później, przeciw Anglii w Chorzowie, wybiegło aż siedmiu zawodników z Cardiff. I wygrali 2:0.  Kiedy jesienią Walijczycy przyjechali na rewanż do Chorzowa, Polacy byli już mądrzejsi i bardziej doświadczeni. Pokonali ich nie tylko dzięki umiejętnościom piłkarskim, ale i sile fizycznej. Jacek Gmoch, który był asystentem Górskiego, a wcześniej grał w reprezentacji przeciw Anglii, poddał analizie sposób gry Wyspiarzy i dobrze wiedział, że można ich pokonać ich własną bronią.

To była rzeź. Polacy walczyli jak rozjuszeni, odebrali Walijczykom ochotę do gry, jednego, po prowokacji, odesłali z czerwoną kartką i wbili im trzy bramki, nie tracąc żadnej.

Po tej porażce Walia już przestała się liczyć. O awansie na mundial w Niemczech miał 17 października zadecydować mecz Polski z Anglią w Londynie. Anglia musiała wygrać, Polska mogła zremisować.

Na tydzień przed tym terminem Anglia rozgromiła na Wembley Austrię 7:0. Tego samego dnia Polska zremisowała w Rotterdamie z Holandią 1:1. To już była Holandia Johana Cruyffa, Johana Neeskensa i wszystkich innych gwiazd, które za niecały rok zdobędą wicemistrzostwo świata. Anglicy upajali się skutecznością swoich piłkarzy, ale obserwujący ten mecz Andrzej Strejlau wskazał Górskiemu sytuacje, w których przeciętni Austriacy bez trudu podeszli pod angielską bramkę.

Optymizmu w narodzie za dużo nie było. Futbol angielski traktowano u nas wciąż jak wzorzec metra z Sevres. Transmisji całych meczów z Wysp Brytyjskich nie oglądaliśmy. Jedynym kryterium oceny, poza relacjami prasowymi, były trzyminutowe fragmenty meczów ligowych, pokazywane co tydzień w telewizyjnej „Sportowej Niedzieli". Kiedy oglądało się je, odpowiednio zmontowane jeszcze za granicą, pozbawione kiksów, złożone tylko z dalekich mocnych strzałów i efektownych parad bramkarzy – można się było załamać.

Niektórzy bohaterowie z Wembley ledwo wiążą dzisiaj koniec z końcem

Górski i Gmoch wiedzieli więcej. Oni wierzyli i starali się tak ustawić drużynę, aby jak najdłużej nie straciła bramki. Ale jak to zrobić w warunkach, w jakich Polacy jeszcze nie grali. W dodatku byliśmy osłabieni. Nie mógł grać Włodzimierz Lubański, który doznał kontuzji w pierwszym meczu z Anglikami. To tak, jakby dziś nie zagrał Robert Lewandowski. Na jego miejsce Kazimierz Górski wystawił napastnika Stali Mielec Jana Domarskiego. On z kolei był kimś takim, jak dzisiaj Paweł Brożek. Dobrym ligowym napastnikiem bez polotu.

Koledzy z klubów

Ale Górski wiedział, co robi. Wybierał oczywiście zawodników najlepszych, ale i takich, którzy się ze sobą rozumieją, bo albo są kolegami klubowymi, albo grywali już wspólnie w reprezentacjach. Jeśli nie pierwszej, to młodzieżowej, prowadzonej przez Andrzeja Strejlaua. O przypadku nie było więc mowy. Jan Tomaszewski grał w ŁKS, tak samo jak środkowy obrońca Mirosław Bulzacki. Drugim stoperem był Jerzy Gorgoń z Górnika. Boczni obrońcy: Antoni Szymanowski i Adam Musiał byli zawodnikami Wisły Kraków. Dwaj pomocnicy – Kazimierz Deyna i Lesław Ćmikiewicz oraz lewoskrzydłowy Robert Gadocha grali w Legii. Trzeci pomocnik Henryk Kasperczak, prawoskrzydłowy Grzegorz Lato i środkowy Jan Domarski pochodzili ze Stali Mielec. Znali się jak łyse konie. Nie było żadnego przypadku, a trener nie mówił przed meczem, że będzie eksperymentował.

– Kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę, w ogólnym tumulcie w ogóle się nie słyszeliśmy – opowiadał Jan Tomaszewski. – Specyfika akustyki Wembley polegała na tym, że głos trybun odbijał się od dachu i wracał na boisko. Słyszeliśmy, jak angielscy kibice gwiżdżą podczas grania naszego hymnu i jak skandują skierowane do nas słowo „animals". A potem ruszyli. Polacy znali słowo „animals", ale żaden z nich nie mówił po angielsku (z wyjątkiem Gmocha). Nie rozumieli więc, co Anglicy mówią na boisku.

Wszelkie plany taktyczne przestały mieć znaczenie już w pierwszej minucie. Anglicy atakowali bez przerwy, nie dając szans na złapanie oddechu. Po kilku minutach Alan Clarke stanął na rękę Tomaszewskiemu. Bramkarz wił się z bólu, sto tysięcy ludzi gwizdało na niego i mu wymyślało. Wcześniej znany angielski trener Brian Clough dezawuował umiejętności Tomaszewskiego, nazywając go klaunem. – Wtedy się przebudziłem – opowiadał bramkarz, który został bohaterem meczu. Obronił dziesiątki strzałów, nie udało mu się tylko przy karnym.

Kilka razy piłkę z linii wybijali obrońcy. Legendarny komentator Jan Ciszewski napomykał coś, że „bramka wisi w powietrzu", ale nie padała. Anglicy coraz bardziej się frustrowali, Polacy nabierali wiary. Już nie tylko wybijali piłkę jak najdalej od swojej bramki, ale konstruowali akcje. Po jednej z nich, w 57. minucie, bramkę strzelił Jan Domarski.

Wembley zamarło, ale odżyło sześć minut później, po wyrównującym golu Clarke'a z rzutu karnego. Polacy bronili się jeszcze przez pół godziny, ale sami też mieli okazję. Grzegorza Latę biegnącego samotnie na bramkę złapał za koszulkę Roy McFarland. Dziś wyleciałby za to z boiska.

Domarski szuka pracy

1:1. Trybuny milczą i wyją na przemian, angielscy piłkarze płaczą. Trener Alf Ramsey z tytułem szlacheckim za osiągnięcia w pracy, kilka miesięcy później zostanie jej pozbawiony. To była największa futbolowa sensacja na świecie w 1973 roku. Osiem miesięcy później reprezentacja Polski zajęła trzecie miejsce na mistrzostwach świata.

Niektórzy ówcześni bohaterowie są dziś słabo rozpoznawalni, wręcz anonimowi, ale kilku zrobiło kariery i wciąż są obecni w mediach. Jan Tomaszewski został posłem PiS i w telewizji wypowiada się aż za często. Antoni Szymanowski jest odludkiem w Krakowie. Jerzy Gorgoń mieszka w Szwajcarii. Mirosław Bulzacki pracuje w Łodzi jako nauczyciel. Adam Musiał jest kierownikiem stadionu Wisły. Leszek Ćmikiewicz prowadzi drużynę „Orłów Górskiego" i pracuje w fundacji im. Kazimierza Górskiego. Chłopaki jeżdżą po Polsce i wciąż grają,  bo ludzie chcą ich oglądać.

Henryk Kasperczak jako jeden z niewielu zarobił godziwe pieniądze, ale nie jako piłkarz, tylko trener. Grzegorz Lato był senatorem, a jako prezes PZPN wiele stracił ze swojej popularności. Jan Domarski, strzelec najważniejszej bramki w historii reprezentacji Polski, mieszka w Rzeszowie i od dawna nie może liczyć na oferty pracy. Robert Gadocha zaszył się gdzieś w USA.

Kazimierz Deyna zginął w wypadku samochodowym w Kalifornii,  w roku 1989. Kazimierz Górski zmarł w roku 2006. Obydwaj – trener i kapitan spoczywają blisko siebie w Alei Zasłużonych cmentarza na Powązkach.

Telewizja przypomina ciągle mecz na Wembley, bo bardziej ekscytującego już później nie było.

To była sensacja. W roku 1973 reprezentacja Polski należała do europejskich średniaków. Nigdy po wojnie nie udało się nam awansować do finałów mistrzostw świata ani Europy.

Kiedy w eliminacjach do mundialu roku 1974 Polacy wylosowali Anglię i Walię, dość zgodnie w kraju uznano, że nasze szanse na pierwsze miejsce (baraży nie było) są bliskie zeru.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Thomas Tuchel: Pasja i braterstwo
Piłka nożna
Reprezentacja Polski. Najbrzydsza drużyna w Europie
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Polska - Malta. Sto minut nudów
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Polska - Malta 2:0. Punkty są, zachwytu brak
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście