Inspektorzy podatkowi nachodzili Argentyńczyka tyle razy, że kolejna wizyta nie zrobiła na nim wrażenia. Tym razem pojawili się, kiedy Maradona i jego partnerka zasiadali do kolacji w mediolańskim hotelu. Ostatecznie tego wieczoru do spotkania nie doszło – ważniejsze było zjedzenie spaghetti oraz odwiedziny córki i brata.
Udało się następnego dnia. Gwiazdor ze stoickim spokojem podpisał dokumenty informujące o tym, że przez kolejne pół roku wszystkie jego dochody osiągane we Włoszech będą ściągane na poczet długu, a potem oświadczył: „Im zależy tylko na rozgłosie".
Problemy podatkowe Maradony rozpoczęły się w 1984 roku, w pierwszym sezonie gry w Napoli. 115 goli, dwa tytuły mistrza Włoch i Puchar UEFA dały mu status Boga, związki z miejscową mafią gwarantowały nietykalność. Piłkarz nie regulował należności wobec fiskusa, ale pierwsze wezwanie do rozliczenia się dostał dopiero w 1993 roku, już po odejściu z Napoli. Od początku uważał, że podatki powinien za niego płacić klub, a odsetki rosły lawinowo. W 2005 roku dług wynosił 30 mln euro, pięć lat później już 37 mln.
Gdyby nie „Taniec z gwiazdami" w telewizji RAI dziś zobowiązania przekroczyłyby 40 mln euro. W 2005 roku za udział w kilku odcinkach programu Maradona miał dostać 3 mln, ale przelew zamiast na jego konto trafił do urzędu skarbowego. Później sukcesy poborców podatkowych były już symboliczne – dwa zegarki Rolexa odebrane w 2006 roku i diamentowy kolczyk skonfiskowany przed czterema laty przyniosły fiskusowi około 35 tys. euro. Teraz znów uszczknie nieco z majątku Argentyńczyka, przejmując cały zysk ze sprzedaży filmu wydanego przez „La Gazzetta dello Sport" na płytach DVD.
Jeżeli najnowsze marzenie Maradony się spełni, fiskus będzie miał szansę na znacznie większe pieniądze. – Chcę być następnym trenerem Napoli – powiedział niedawno Argentyńczyk. Czemu nie? Mimo niezliczonych życiowych zakrętów dla neapolitańczyków pozostaje ikoną. Na ulicach są kapliczki z jego zdjęciami, w sklepach figurki stojące tuż obok posążków świętych.