Howard Webb, uważany przez FIFA i UEFA za jednego z najlepszych sędziów świata (choć trudno to zrozumieć), ma 43 lata. Miał 40, kiedy prowadził finał mistrzostw świata w RPA. Pokazał w nim 14 żółtych kartek i jedną czerwoną. Po powrocie do Anglii został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego, przyznawanym do tej pory ludziom sportu za wielkie zasługi.
Pierluigi Collina, uchodzący od lat za sędziowskiego guru, najpierw wypaczał swoimi decyzjami wyniki meczów na igrzyskach olimpijskich w Atlancie i mistrzostwach Europy w Holandii i Belgii, a kiedy ukończył czterdziestkę, poprowadził finał mistrzostw świata w Korei i Japonii, nie wzbudzając krytyki.
On pierwszy chciał być równy piłkarzom. Wymieniał się z nimi koszulkami, na swojej, małymi literami, umieścił nazwisko. Nie czekał do 45. roku życia, wyznaczającego koniec sędziowskiej kariery. Odszedł wcześniej, skuszony ofertą reklamową wartą milion dolarów. A kiedy już wypełnił swoją misję wobec Opla, wrócił na łono UEFA, która powierzyła mu funkcję szefa komisji sędziowskiej. Przyjął też stanowisko głównego konsultanta sędziów ukraińskich. W UEFA nikt nie pyta o konflikt interesów.
Webb i Collina nie grali wyczynowo w piłkę, ale już od wielu lat nikt nie pyta kandydatów na sędziów o przeszłość piłkarską. W Polsce PZPN miał z tym zresztą różne doświadczenia. Okazało się, że wśród liderów afery korupcyjnej byli sędziowie – wcześniej piłkarze ligowi. Znałem takiego, który zbliżając się do końca kariery, myślał tylko o tym, żeby zostać sędzią, bo jako zawodnik widział, jaki to jest interes. Cel osiągnął i źle skończył.
Żel i depilator
Ale był i taki, Władysław Dąbrowski, wcześniej napastnik Legii, który reklamówkę banknotów otrzymaną od klubu przyniósł do PZPN. Tam nie wiedzieli, co z tym zrobić, i przy najbliższej okazji usunęli Dąbrowskiego z listy sędziów. Trenerzy przy sędziach byli w dawnej Polsce żebrakami.