Wszystko fajnie, tylko jakby wiek już nie ten – powtarzał ostatnio przy każdym spotkaniu. Piłkarz, który rok temu, dołączając do Legii, mówił, że nigdy o tym nawet nie marzył i że nie mógł znaleźć się w lepszym miejscu na zakończenie kariery, zaczyna właśnie nowe życie. Dziewięć asyst w tym sezonie czyni go najlepiej podającym zawodnikiem ekstraklasy, wyszarpał sobie miejsce w podstawowym składzie i wreszcie – dostał powołanie od Adama Nawałki do reprezentacji Polski.
Zawsze lubił Roberto Carlosa. Nie wieszał sobie jego plakatów nad łóżkiem, ale podziwiał Brazylijczyka za to, że mimo niskiego wzrostu osiągnął w futbolu wszystko. W futbolu, który wydawał się z każdym rokiem sportem bardziej atletycznym, zarezerwowanym dla wytrenowanych dryblasów. Z Roberto Carlosem łączył go tylko mocny strzał z lewej nogi. Brzyski uczynił z niego swój największy atut, zostawał po zajęciach i sprawdzał, czy młotek schowany w bucie może zaprowadzić go na lokalne szczyty. Nie miał wielkich marzeń. Zaczynał w Lubliniance i trzecia liga wydawała się dla niego odpowiednia. Z Orląt Radzyń Podlaski został wypożyczony do grającego w ekstraklasie Górnika Łęczna. To była przepaść, wystąpił tylko w dwóch meczach.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że ma tylko jedną nerkę, nigdy nie przechodził tylu dokładnych badań. Jest jednym z nielicznych piłkarzy, na których wprowadzenie dietetyka do sztabu szkoleniowego Legii nie zrobiło wrażenia. Zawsze odżywiał się zdrowo, nie pił i nie pije alkoholu. Wiedział, że nie ma wielkiego talentu i jeśli zaniedba szczegóły, nigdy się nie przebije. O tym, że żyje z jedną nerką, dowiedział się dopiero w 2006 roku, kiedy po półtora roku w drugoligowym Radomiaku trafił do Korony Kielce. Po jednym z treningów rozbolał go brzuch, wyniki badania USG były szokujące, ale lekarze nie stwierdzili żadnych przeciwwskazań do profesjonalnego uprawiania sportu.
Brzyskiemu nikt nie dawał jednak szans na wielką karierę. Prawa noga służyła mu tylko do wsiadania do tramwaju, lewa niezła, ale nie perfekcyjna, niski wzrost przeszkadzał mu w skutecznej walce w obronie. Nie odnalazł się nawet w Koronie, gdzie nikt nie stawiał na wirtuozów, a liczyło się tylko serce do gry. Wtedy Brzyski wspominał nawet o Lubliniance jako wymarzonym miejscu do zakończenia kariery. Mówił o sobie jak o piłkarzu, który za długo już nie pogra – rocznik 1982 jemu samemu wydawał się już za stary na wielki futbol.
Kiedy Brzyski z Korony trafił do Ruchu Chorzów, wydawało się, że wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. W klubie rodzinna atmosfera, stary stadion, wierni kibice i nawet ambicje takie w zasięgu możliwości. Wreszcie przebił się do pierwszego składu, stał się głównym wykonawcą rzutów wolnych i rożnych, jednak dopiero w październiku 2008 roku strzelił pierwszego gola w ekstraklasie.