Już sam wynik dla Anglików był szokiem. Upokorzenia dopełniły niepodlegająca dyskusji dominacja Węgrów – aż 35 strzałów przy zaledwie pięciu uderzeniach Anglików – oraz ich wyższość taktyczna i techniczna. Wstrząsem okazała się również pomeczowa konferencja prasowa.
– Wszystkiego, co wiemy o piłce nożnej, nauczył nas Jimmy Hogan. Dziś widzieliście, jak odrobiliśmy jego lekcje. Anglicy też mogliby skorzystać z jego wskazówek. Jesteśmy wdzięczni za wszystko, co zrobił dla naszego futbolu – mówił prezes węgierskiej federacji Sandor Barcs. – W naszej historii jego nazwisko powinno być zapisane złotymi literami – dodał nieco później trener Węgrów Gusztav Szebes.
71-letni Hogan triumf Węgrów nad swoimi rodakami oglądał z trybun, w towarzystwie juniorów Aston Villi, których w tym czasie trenował. W ojczyźnie do miana bohatera było mu bardzo daleko. W angielskim środowisku piłkarskim jego metody nie były szczególnie cenione, w dodatku przez większość działaczy tamtejszej federacji uważany był raczej za czarną owcę.
Pomocna dłoń
Piłkarzem Hogan był przeciętnym. Najlepiej wiodło mu się w Burnley, Swindon Town i Bolton Wanderers, dla których strzelił 18 goli. To właśnie jedno z europejskich tournée z Boltonem okazało się kluczowe dla jego przyszłości. Po wygranym 10:0 meczu z Dortrechtem Holendrzy wypytywali Anglików, jak podnieść poziom swojej gry, zarówno indywidualnie, jak i całego zespołu. Na Wyspach liczył się wówczas w piłce nożnej przede wszystkim charakter, szczytem finezji była taktyka „kopnij i biegnij". Ale Hogan myślał inaczej i obiecał sobie, że wróci do Holandii i spróbuje wcielić w życie własne spojrzenie na futbol.
Jak postanowił, tak zrobił. Karierę trenerską rozpoczął od Holandii, ale szybko przeniósł się do Austrii, gdzie współpracował ze stołeczną drużyną amatorską (późniejsza Austria Wiedeń) i reprezentacją narodową przygotowującą się do gry w igrzyskach olimpijskich 1912 r.