Dwa wielkie stadiony wybudowane na mistrzostwa Europy świecą pustkami, podobnie jak kasy klubów w Gdańsku i we Wrocławiu. Na ostatnim meczu Lechii z Ruchem Chorzów było 9846 kibiców, Śląsk pobił niechlubny rekord – poniedziałkowe spotkanie z Pogonią Szczecin oglądało 4564 widzów. To oznacza, że zapełniło się tylko 10 procent miejsc.
Obie drużyny są w dolnej części tabeli, dużo bliżej im do walki o utrzymanie niż o europejskie puchary. Biznes nie widzi szans na sukces w ekstraklasie, co sprawia, że przyszłość naszego futbolu jest niepewna.
Rosły tylko długi
Śląsk pokazał, jak w krótkim czasie roztrwonić kapitał w postaci mistrzostwa Polski 2012. Miasto Wrocław w październiku przejęło 51 procent udziałów w klubie od spółki Zygmunta Solorza za 4 miliony złotych. To bardzo mało i dowód, że sam stadion nie wystarczy, by rozpocząć budowę piłkarskiej potęgi. 4 miliony złotych to milion euro – za tyle porządny klub na Zachodzie nie jest w stanie utrzymać nawet jednego zawodnika.
Przepychanki Solorza z miastem trwały kilka lat. Miliarder przejął klub w kwietniu 2009 i finansował go przez dwa i pół roku. Śląsk za jego kadencji odnosił największe sukcesy, w 2011 roku został wicemistrzem Polski, rok później był najlepszy. Z tym, że wtedy rosły już tylko długi. Do dzisiaj nie wszyscy piłkarze otrzymali premie za wygranie ligi.
Kością niezgody była działka pod budowę galerii handlowej obok stadionu. W zamyśle Solorza na galerii miał zarabiać nie tylko on, ale także klub. Miasto wycofało się jednak z pomysłu, nie licząc się z tym, że w przygotowanie działki zainwestowane zostało już 18 milionów złotych. Niedawna umowa o przejęciu akcji Solorza przez miasto przewiduje, że taka suma ma znaleźć się na koncie miliardera w ciągu 12 miesięcy.