W obu kluczowym elementem jest postać dyrektora generalnego Adriano Gallianiego. Przez blisko trzy dekady pomagał on budować potęgę Milanu. Zarządzając pieniędzmi Berlusconiego, który zaprosił go do współpracy zaraz po kupieniu klubu, w ogromnym stopniu przyczynił się do wywalczenia przez Milan pięciu Pucharów Europy, ośmiu tytułów mistrza Włoch i wielu innych trofeów.
Im bardziej Berlusconi angażował się w politykę, tym bardziej San Siro podporządkowywało się Gallianiemu. To on sprowadził do klubu Marco van Bastena, Ruuda Gullita, George'a Weah, Kakę czy Andrija Szewczenkę, z którymi przez lata rządził w świecie futbolowych gigantów. Rynek transferowy nie miał przed nim tajemnic.
Cud się skończył
Jednak od pewnego czasu Galliani to już nie jest człowiek, który każdą inwestycję zamienia w złoto. W trudnych kryzysowych czasach słynny „dotyk Midasa" zanikł niemal zupełnie. Zasługi za największe transfery ostatnich lat przypisywał sobie Berlusconi, rola dyrektora wykonawczego ograniczała się właściwie do informowania o „hojnych prezentach prezesa".
Tak było choćby w 2010 roku przy okazji pozyskania Zlatana Ibrahimovicia. Kiedy jednak dwa lata później sprzedaż Szweda została wymuszona kiepską sytuacją ekonomiczną klubu, winę wziął na siebie Galliani i krytyka kibiców skupiła się właśnie na nim.
Bardziej uzasadnione było krytykowanie dyrektora wykonawczego za serię nieudanych zakupów – Giampaola Pazziniego, Francesca Acerbiego, Bakaye Traore'a, Bojana Krkicia, Cristiano Zaccardo czy wreszcie naszego Bartosza Salamona.