Michał Kołodziejczyk z Marsylii
Elie Baup mówił, że po pięciu porażkach w Lidze Mistrzów, jego drużyna potraktuje starcie z Borussią treningowo. Ale Baup w Marsylii już nie pracuje. 36 tysięcy ludzi przyszło na Stade Velodrome, żeby pokazać, że z klubem jest się na dobre i na złe. Jose Anigo, tymczasowy trener a na co dzień dyrektor sportowy zapowiedział, że spotkanie z Borussią będzie początkiem wielkiej weryfikacji – pomoże mu dać odpowiedź, kto się do OIympique nadaje, a dla kogo to za wysokie progi.
Dla Marsylii to był mecz o honor i prestiż. Kibice wywiesili kilka transparentów: „Szanujcie siebie, szanujcie nas, szanujcie OM". I nie były to słowa skierowane do rywala, ale do własnych piłkarzy. Tego wieczoru więcej do stracenia mieli jednak piłkarze z Dortmundu. Finalista poprzedniej Ligi Mistrzów mógł z obecną pożegnać się już na poziomie fazy grupowej. Sytuację miał niezłą – po prostu nie mógł wypaść gorzej niż Napoli przed własną publicznością w spotkaniu z Arsenalem. To był dwumecz, grzały się linie między Marsylią a Neapolem, Borussia niby chciała wygrać i mieć klarowną sytuację, ale czasami, jak się bardzo chce, to nie wychodzi.
Robertowi Lewandowskiemu wyszło już w czwartej minucie. Strzelił w swoim stylu – przyjęcie, zablokowanie obrońcy, uderzenie, gol. Polak obiecywał dzień wcześniej, że Borussia będzie zimować w Lidze Mistrzów, że nie odpadnie, bo jest na to za dobra. Juergen Klopp miał jednak sporo problemów z zestawieniem jedenastki. O kłopotach z kontuzjami, które zdziesiątkowały jego zespół wiedzą wszyscy, ale to, że postawi na środku obrony 18-letniego Mariana Sarra, który debiutował w pierwszym zespole Borussii, było wielkim zaskoczeniem. Sarr nie spanikował, być może popełnił błąd w ustawieniu przy rzucie wolnym, który dał Marsylii wyrównanie, ale grał tak, jakby w Dortmundzie miał dużo większe doświadczenie.
Kiedy piłkarze schodzili do szatni na przerwę, wszystko wydawało się iść zgodnie z planem, a nawet lepiej. Remis 1:1 w Marsylii, 0:0 w Neapolu i do tego perspektywa drugiej połowy z przewagą jednego zawodnika, bo między 32 i 34 minutą Dimitri Payet zobaczył dwie żółte kartki. Po przerwie Anigo postawił na obronę, wiedział, że jego drużyna nie jest w stanie przeciwstawić się żółto-czarnej maszynie, która nawet w osłabieniu potrafiła narzucić swój rytm gry.