Szał rankingów i plebiscytów już trwa, zaraz dotrze do Polski. To zabawa, ale ważna dla laureatów i kibiców. Wybór w tym roku był prosty, bo mieliśmy tylko dwóch kandydatów: Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego. To kolejny dowód słabości. W naszej lidze nie było ani jednego piłkarza, o którym moglibyśmy powiedzieć, że jest zdecydowanie lepszy od pozostałych. A co dopiero takiego, który mógłby konkurować z Polakami, grającymi za granicą. Słabizna wyjątkowa, co zresztą znalazło wyraz w wynikach reprezentacji i polskich klubów w rozgrywkach europejskich.
Nie tylko na tym tle dwójka z Dortmundu (Łukasz Piszczek nie grał przez pół roku) to zawodnicy z innej bajki. Lewandowski jest pierwszym Polakiem, którego zna cały świat, od czasów Jerzego Dudka, a jeśli chodzi o piłkarza z pola to od epoki Zbigniewa Bońka. Robi to, co napastnik robić powinien: strzela bramki. Gdyby w reprezentacji był równie skuteczny jak w Borussi, jego uznałbym za najlepszego polskiego piłkarza.
Rozumiem sytuację Lewandowskiego w kadrze, odmienną od tej, jaką ma w Dortmundzie. Inny rodzaj gry, inni partnerzy. A nie jest on typem gracza jak Messi, który weźmie piłkę na połowie boiska, pobiegnie z nią pod bramkę i strzeli. Lewandowski przede wszystkim żyje z podań więc w reprezentacji traci wiele ze swoich zalet. Ale nie mogę słuchać specjalistów pożal się Boże, zarzucających Lewandowskiemu brak zaangażowania, dzielenie meczów na ważniejsze (w Borussii) i nieważne (w reprezentacji). A jak już nie ma się czego przyczepić, to się mu wytyka winy, o których sam by nie pomyślał. A to, że nie śpiewa hymnu, albo że wykonał jakiś gest wobec widowni, czym ją rzekomo obraził. Wyjątkowe bzdury, ale dobrze się klikają.
dla Lewandowskiego jak najlepsze uczucia, jednak zdarza mi się dopuścić do siebie myśl, że skoro jest się w pierwszej dziesiątce najlepszych napastników świata, to, niezależnie od przeciwności losu, wypadałoby zagrać czasami taki mecz, o którym można by powiedzieć: wygrał go Lewandowski.
Sytuacja Jakuba Błaszczykowskiego jest nieco inna. To on pracuje na innych, w tym na Lewandowskiego. Na swojej pozycji nie jest tak widoczny jak środkowy napastnik, ale to jest zwykle najbardziej pracowity człowiek na boisku. Błaszczykowski imponuje mi od kiedy zobaczyłem go pierwszy raz, w roku 2005. Był wtedy zawodnikiem Wisły. W meczu eliminacyjnym Ligi Mistrzów z Panathinaikosem w Krakowie trener Jerzy Engel wystawił go na prawej obronie. Błaszczykowski nie miał jeszcze wtedy 20 lat. Zależało mu na grze, więc kiedy na samym początku meczu doznał kontuzji stopy, nie przyznał się. Grał z bólem, mając nadzieję, że dotrwa do końca. W przerwie, w szatni, prawie zemdlał. Noga tak spuchła, że trudno było zdjąć but.