Zobaczyłem go pierwszy raz nas Łazienkowskiej. W marcu roku 1971 Legia rozgrywała ćwierćfinałowy mecz o Puchar Mistrzów z Atletico Madryt. Aragones był najsłynniejszym zawodnikiem w drużynie gości. Wiedzieliśmy, że strzela bramki w co drugim meczu, ale nie przypominam sobie żadnego jego wyjątkowego zagrania. Miał tak duże stopy, że robiono mu buty na miarę. Ale, być może dzięki temu, był specjalistą w wykonywaniu rzutów wolnych. W Warszawie lepszy w tej dziedzinie okazał się Władysław Stachurski. Mimo zwycięstwa Legia odpadła a Atletico podzieliło jej los w następnej rundzie.
Wydawało się, że w naturalny sposób zakończyła się też kariera Luisa Aragonesa. Upłynęły trzy lata i 34 - letniego napastnika zobaczyliśmy jeszcze w finale rozgrywek o Puchar Mistrzów, Atletico - Bayern. Był najstarszy na boisku, ale biegał jak junior a na sześć minut przed końcem dogrywki strzelił z wolnego bramkę, dającą Atletico prowadzenie 1:0. Liczył te ostatnie minuty, marzył, żeby już się skończyły, bo trudno byłoby sobie wyobrazić piękniejsze zakończenie kariery od pokonania drużyny Franza Beckenbauera w finale europejskich rozgrywek. Ale w ostatniej minucie Niemcy, jak to Niemcy, wyrównali a dwa dni później, w powtórzonym finale nie dali Atletico szans (4:0).
Pech Aragonesa polegał na tym, że będąc jednym z najlepszych piłkarzy w historii ligi hiszpańskiej, mistrzem kraju, zdobywcą Pucharu Króla i tytułu króla strzelców, nie osiągnął niczego znaczącego na arenie międzynarodowej. W jego czasach reprezentacja Hiszpanii nie grała tak dobrze, jak Real czy Barcelona. A kiedy w roku 1964, na swoich stadionach, wywalczyła mistrzostwo Europy, Luis Aragones był zaledwie rezerwowym w meczach eliminacyjnych a ceremonię wręczenia pucharu oglądał z trybun, razem z kibicami.
Jako trener był wciąż królem swojego podwórka. Wygrywał ligę i puchar z Atletico, które w roku 1986 doprowadził do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów. Tym razem miał pecha, trafiając na Dynamo Kijów Walerego Łobanowskiego, Olega Błochina i kilku innych świetnych piłkarzy. W dodatku finał rozgrywano w Lyonie, gdzie francuska publiczność dopingowała gości ze Związku Radzieckiego. A wszystko to kilka dni po katastrofie w Czarnobylu. Dynamo było zdecydowanie lepsze, wygrało 3:0 więc wszyscy mówili o Łobanowskim a nikt o Aragonesie. Jednak kilka miesięcy później ofertę złożyła mu Barcelona, a on, mając w drużynie Bernda Schustera i Gary'ego Linekera, zdobył z nią Puchar Króla.
Drugie życie Luisa Aragonesa zaczęło się w roku 2004. Hiszpanie ponieśli porażkę na mistrzostwach Europy w Portugalii i funkcję trenera powierzono Aragonesowi. Miał wtedy 66 lat, więc nominacja nie wszystkim przypadła do gustu. Okazało się, że dla nowego trenera wiek nie ma znaczenia. Ani jego, ani zawodników. Zaczął wprowadzać do drużyny młodych zawodników, wykorzystywał to, czego uczyli się w klubach, dominujących w Europie. Po trzech zwycięstwach na mundialu w Niemczech wydawało się, że wreszcie straciło aktualność znane powiedzenie o Hiszpanach: „Grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze". Ale francuscy „emeryci", z Zinedine Zidane i Patrickiem Vieirą na czele, pokazali im, że jeszcze muszą się uczyć.