Nowe miotły w Warszawie

Dzisiaj pierwsze wiosenne mecze. Jeśli Legia nie obroni tytułu, można będzie mówić o sensacji.

Publikacja: 14.02.2014 17:47

Legia w ubiegłym roku wygrała w Polsce wszystko. Nowi właściciele planują, że w tym powtórzy sukcesy

Legia w ubiegłym roku wygrała w Polsce wszystko. Nowi właściciele planują, że w tym powtórzy sukcesy i wystąpi w Lidze Mistrzów

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Legia jest najlepszym polskim klubem ubiegłego roku. Zdobyła mistrzostwo, Puchar Polski, tytuł w kategorii juniorów i zajęła pierwsze miejsce w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. Nigdy żaden klub nie osiągnął tylu sukcesów w jednym sezonie.

Na Łazienkowskiej doszło jednak do niespodziewanego zwrotu sytuacji. Trener Jan Urban, który w znaczący sposób przyczynił się do zwycięstw pierwszej drużyny, został zwolniony po rundzie jesiennej. Klubowa struktura, wypracowywana przez blisko dziesięć lat przez ITI, może ulec przebudowie lub wręcz zburzeniu, ponieważ dotychczasowy właściciel klub sprzedał. Fakt, że kupiły go dwie osoby będące wcześniej członkami władz Legii (Dariusz Mioduski był członkiem Rady Nadzorczej, a Dariusz Leśnodorski prezesem klubu), nie musi wcale oznaczać kontynuacji. Tym bardziej że Leśnodorski już podejmował decyzje, jakie jego poprzednikom z ITI nie przyszłyby do głowy.

Może to szansa dla Legii na jeszcze większe sukcesy, ale również ryzyko utraty wiarygodności. Prezes Legii jest ulubieńcem kibiców i pieszczochem mediów. Tygodnik „Piłka Nożna” tytuł Człowieka Roku przyznał właśnie jemu, tytuł Trenera Roku zaś Janowi Urbanowi, którego Leśnodorski zwolnił.

Legia – nowy tylko trener

Powierzenie przez Leśnodorskiego funkcji trenera Henningowi Bergowi wydaje się decyzją ryzykowną. Urban (niewątpliwie nie ustrzegł się błędów) był lubiany przez kibiców i zawodników. Norweg dopiero będzie się uczył polskiego futbolu, a jego wyniki w pracy trenerskiej z poprzednich klubów raczej nie świadczą o tym, że na Łazienkowską sprowadzono geniusza.

Legia wprawdzie zakończyła rundę jesienną na pierwszym miejscu, jednak jej gra pozostawiała wiele do życzenia. A występy w Lidze Europejskiej można śmiało nazwać kompromitującymi. Spodziewano się więc ruchów transferowych bardziej w kadrze piłkarzy, a nie w sztabie szkoleniowym. Na Łazienkowskiej zimą nie pojawił się jednak żaden nowy znany zawodnik. Jeśli alternatywą dla napastnika Wladimera Dwaliszwilego ma być Henryk Ojamaa (a Berg próbował go w takiej roli), to jest to dobra wiadomość dla konkurentów mistrza Polski.

Ten mistrz, jakikolwiek by był, wciąż ma jednak nad rywalami przewagę. Legia w Polsce nadal jest potęgą, co z mniejszym lub większym bólem muszą przyznać jej przeciwnicy. Największy budżet, wahający się w granicach 100 mln złotych, największa wartość marketingowa, siedziba w stolicy, znani kibice na trybunach, prawie stuletnie tradycje i osiągnięcia budzące zazdrość. Takiego kapitału nie ma żaden inny klub w Polsce, więc kiedy Legia nie zdobywa tytułu, można mówić o porażce.

Drugi w tabeli Górnik myśli realnie o szansach na piętnasty tytuł mistrza. W Zabrzu piłka znów jest priorytetem, bo udziały w klubie ma miasto, a panią prezydent można śmiało nazwać „matką chrzestną” Adama Nawałki. Górnik jest dobrym przykładem na to, co w ligowej piłce charakterystyczne. Coraz częściej pozycja klubów zależy od sytuacji gospodarczej i nie jest dana raz na zawsze. Śląskie kluby zdominowały polski futbol w okresie PRL. Nikt wtedy nie patrzył, ile biletów się sprzedało i jaki to może mieć wpływ na finanse.

W normalnej gospodarce rynkowej to już nie przejdzie. Partia nie każe, a kopalnia nie da, bo partii nie ma, a kopalnie są deficytowe. Ostatni raz śląski klub zdobył tytuł mistrza w roku 1989, czyli ostatnim roku PRL. To był Ruch Chorzów. Od tamtej pory wygrywają ci, którzy mają pieniądze, a nie polityczne wpływy. Budowa nowego stadionu Górnika stanęła w martwym punkcie, a Stadion Śląski stanowi przykład wyjątkowej bezradności i złego zarządzania, z czym akurat tamtejsze kluby nie mają nic wspólnego.

Wzorów brak

W jakim stopniu sytuacja ekonomiczna wpływa na poziom klubów, widać na wielu przykładach w ekstraklasie. Jacek Rutkowski w roku 1992 założył we Wronkach Amikę. Ale wiedząc, że w małym mieście nie ma dużych szans na rozwój, połączył ją z Lechem i w roku 2006 przeniósł do Poznania. Od tamtej pory klub jakoś działa, ale byłoby mu znacznie trudniej, gdyby nie pieniądze, jakie Lech zarobił w Lidze Europejskiej. Zależy też w dużym stopniu od kibiców, na których w Poznaniu można liczyć.

Bogusław Cupiał wydaje od piętnastu lat pieniądze na Wisłę, co budzi podziw, bo to prawie działalność charytatywna. Zatrudnienie Franciszka Smudy oraz kilku starszych zawodników, którzy uchodzą za gwiazdy minione (Arkadiusz Głowacki, Paweł Brożek, a teraz Dariusz Dudka), okazało się strzałem w dziesiątkę. Polacy zamiast drogich holenderskich trenerów i nie zawsze godnych dużych pieniędzy cudzoziemców to nie tylko wariant oszczędnościowy, ale i kierunek, który powinien obowiązywać w każdym klubie.
Pod warunkiem że młody Polak jest lepszy od piłkarza zagranicznego lub przynajmniej jest nadzieja, że będzie. I że starsi będą odgrywać rolę przewodników oraz nauczycieli. Problem polega na tym, że relacje tego typu są w polskich klubach coraz rzadsze.

Nieczęsto się zdarza ktoś taki jak Głowacki, Paweł Brożek, a do niedawna Michał Żewłakow czy Tomasz Frankowski, którzy wracali do Polski i tu kończyli kariery. Młodzi zawodnicy patrzyli na nich i mieli się od kogo uczyć. Tak jak Włodzimierz Lubański od Ernesta Pola, a Kazimierz Deyna od Lucjana Brychczego. Ilu dziś jest takich w lidze? Radosław Sobolewski w Górniku, Marek Saganowski w Legii, wspominani rutyniarze w Wiśle i to wszystko. Nie ma nie tylko ponadprzeciętnych piłkarzy, ale i autorytetów.

Można odnieść wrażenie, że szesnaście klubów ekstraklasy, będących spółkami akcyjnymi, w których wszystko musi być przejrzyste, funkcjonuje bez długoterminowych planów. Od sezonu do sezonu, od sponsora do sponsora.

Śląsk Wrocław, który jeszcze dwa lata temu był mistrzem Polski i dumą Dolnego Śląska, dziś, po sprzedaży klubu przez Zygmunta Solorza, nie bardzo wiadomo, do kogo należy.

W Gdańsku też niepokój, bo chociaż formalnie Lechia została kupiona przez konsorcjum szwajcarsko-niemieckie, to nie bardzo wiadomo, jak ono się nazywa, kto tam rządzi i kto da pieniądze na działalność. Na razie właściciele zatrudnili byłych słynnych piłkarzy, co ma dobrze wpłynąć na wizerunek.

Andrzej Juskowiak został dyrektorem sportowym Lechii, Andrzej Iwan skautem, a Mariusz Piekarski szczyci się tym, że to on sprowadził do Gdańska inwestora. Oby nie musiał się tego wypierać.

Łup wyborczy

ITI (Legia), Amica, Invesco (Lech), Tele-Fonika (Wisła), Comarch (Cracovia) – to solidne i stabilne firmy, których obecność przy klubach ligowych dodaje im wiarygodności. Ale sama obecność jeszcze niewiele znaczy. Do niedawna w ekstraklasie występowały dwa kluby, w których większościowy udział miał Skarb Państwa: GKS Bełchatów i KGHM Zagłębie Lubin.

Bełchatów spadł, a Zagłębie zajmuje trzecie miejsce od końca. Nawet trener Orest Lenczyk ma kłopot w klubie, w którym władze zmieniają się w rytmie wyborczym do sejmu. Zagłębie od lat stanowi łup zwycięzców, więc trudno się dziwić, że kiedy klubem rządzą politycy, niczego dobrego nie można się spodziewać. W dodatku chuligaństwo wśród kibiców przekroczyło tam wszelkie normy, więc dwaj zawodnicy, w trosce o swoje zdrowie, opuścili Lubin.

Mimo powszechnych narzekań na brak pieniędzy wszystkie kluby ( z wyjątkiem Widzewa) stać było na wysłanie swoich drużyn na zgrupowania do ciepłych krajów: Turcji, Hiszpanii, na Cypr.

Co ekstraklasa od zakończenia rundy jesiennej do dziś straciła? Odeszli piłkarze, na których patrzyło się z przyjemnością. Z Legii do Tuluzy przeniósł się kapitan młodzieżowej reprezentacji Polski Dominik Furman. Lechię opuścił jeden z niewielu obcokrajowców lepszych od Polaków – Japończyk Daisuke Matsui.

Co liga zyskała? Henninga Berga, ale to na razie jest tylko ciekawostką. Rzadko znany piłkarz z dobrego zagranicznego klubu (Berg grał w Manchesterze Utd.) trafia do Polski jako trener. Przed Norwegiem był Jose Mari Bakero z Barcelony. Słuch o nim zaginął, bo magia nazwiska działa do pierwszych porażek. Berg miał lepsze wejście, bo Legia zadbała, aby ten transfer skomentował oficjalnie Alex Ferguson. Powiało Europą, parę osób podleczyło kompleksy. Teraz będziemy oceniać Berga nie jako stukrotnego reprezentanta Norwegii i mistrza Anglii, tylko jako trenera Legii.

Z prawej na lewą

Transfery cudzoziemców nie wzbudzają emocji. Odnosi się wrażenie, że trafiają do Polski, kiedy agenci nie mają ich gdzie sprzedać. Wyjątki oczywiście się zdarzają (Miroslav Radovic i Duszan Kuciak w Legii, Manuel Arboleda w Lechu, do niedawna Maor Melikson w Wiśle), ale trafiają się raz na kilka lat.

Dość często po rundzie jesiennej kluby zmieniały trenerów. Tym razem zrobiły to tylko dwa. Pierwszy i ostatni, czyli Legia i Widzew. Pracują więc wciąż ci sami, mają z grubsza tych samych zawodników. Transfery z jednego polskiego klubu do drugiego nie robią większego wrażenia. Nawet jeśli dotyczą reprezentantów Polski (Mateusz Cetnarski ze Śląska do Widzewa). Wszystkie inne zmiany to przekładanie z prawej strony na lewą lub odwrotnie. Dziś w ekstraklasie występuje około siedemdziesięciu reprezentantów Polski i nic z tego nie wynika, bo reprezentacja się zdewaluowała.

Rozgrywki wiosenne będą nietypowe ze względu na nowe zasady, opracowane nie przez trenerów, tylko technokratów ze spółki Ekstraklasa SA. Po sezonie zasadniczym jeszcze siedem kolejek, żeby zarobić pieniądze od kibiców i sponsorów. To może być piękna katastrofa.

Legia jest najlepszym polskim klubem ubiegłego roku. Zdobyła mistrzostwo, Puchar Polski, tytuł w kategorii juniorów i zajęła pierwsze miejsce w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. Nigdy żaden klub nie osiągnął tylu sukcesów w jednym sezonie.

Na Łazienkowskiej doszło jednak do niespodziewanego zwrotu sytuacji. Trener Jan Urban, który w znaczący sposób przyczynił się do zwycięstw pierwszej drużyny, został zwolniony po rundzie jesiennej. Klubowa struktura, wypracowywana przez blisko dziesięć lat przez ITI, może ulec przebudowie lub wręcz zburzeniu, ponieważ dotychczasowy właściciel klub sprzedał. Fakt, że kupiły go dwie osoby będące wcześniej członkami władz Legii (Dariusz Mioduski był członkiem Rady Nadzorczej, a Dariusz Leśnodorski prezesem klubu), nie musi wcale oznaczać kontynuacji. Tym bardziej że Leśnodorski już podejmował decyzje, jakie jego poprzednikom z ITI nie przyszłyby do głowy.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Piłka nożna
Legia z Pucharem Polski. Z kim zagra o Ligę Europy? Lista potencjalnych rywali
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Legia zdobyła Puchar Polski i uratowała sezon
Piłka nożna
Puchar Polski. Legia śrubuje rekord i ratuje sezon, Pogoń znów bez trofeum
Piłka nożna
W Liverpoolu zatrzęsła się ziemia, bo Alexis Mac Allister strzelił gola
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Finał Pucharu Polski na PGE Narodowym. Kamil Grosicki chce wygrać dla córki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne