Noc z niedzieli na poniedziałek na Łazienkowskiej 3 była bardzo gorąca. W przerwie meczu z Jagiellonią spiker poinformował publiczność, że w związku z bijatyką na trybunach biuro bezpieczeństwa miasta zdecydowało, że druga połowa się nie odbędzie. Wszyscy mieli jak najszybciej opuścić stadion, właściciele klubu zostali jednak w swoich lożach i ułożyli plan na sytuację kryzysową.
Bogusław Leśnodorski powiedział wczoraj, że niedziela była najgorszym dniem jego prezesury. Mówił to jednak nie pierwszy raz – kiedy kibice Legii bili się w Rzymie przy okazji meczu z Lazio, także nie było mu do śmiechu.
– Jesteśmy gotowi na poniesienie wszystkich konsekwencji, także tych finansowych. Niestety, jednym meczem cofnęliśmy się w rozwoju klubu o dobrych kilka lat. Największe straty dotyczą naszego wizerunku – mówił Leśnodorski.
Nie było układu
Prezes wyszedł przed szereg – posypywał głowę popiołem dwa dni przed środą. Wojewody Jacka Kozłowskiego, który wielokrotnie straszył zamknięciem stadionu, do tej pory nie chciał słuchać. Wczoraj zapowiedział współpracę i z Kozłowskim, i z policją. Legia nie czeka na kary, chce rozmawiać już i teraz, żeby samemu zaproponować inne rozwiązania.
Popiół na głowie prezesa znalazł się trochę na siłę. Leśnodorski zrozumiał, że stracił wszystkie argumenty do bronienia kibiców. Przyznawał się do winy, ale nie do końca, kamuflując swój udział w tym, że poszedł na zbyt duże ustępstwa i swoją polityką wobec trybun spowodował wydarzenia z niedzieli. Prezes zapewnił, że nigdy nie poszedł na układ z fanatykami Legii, a tylko rozmawiał z przedstawicielami wszystkich środowisk kibicowskich.