Jako piłkarz Uli Hoeness przeszedł do historii, przynależąc do drużyny, która w 1974 roku wywalczyła mistrzostwo świata. Polscy kibice zapamiętali go, gdyż w pamiętnym „meczu na wodzie" podczas tamtego mundialu jego strzał z rzutu karnego obronił Jan Tomaszewski.
W czasie dość krótkiej kariery (zakończył ją, mając 27 lat, z powodu poważnej kontuzji) osiągnął wiele, z reprezentacją był jeszcze mistrzem i wicemistrzem Europy, z Bayernem Monachium trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Niemiec i Puchar Mistrzów. A to tylko najważniejsze z jego sportowych dokonań.
Poza boiskiem też długo był symbolem sukcesu. Jako dyrektor, a później prezes Bayernu budował sportową i ekonomiczną potęgę klubu. Często był obecny w mediach, które zawsze mogły liczyć z jego strony na wyraziste wypowiedzi. Teraz te same media żyją procesem Hoenessa, który relacjonują na żywo na czołówkach wydań internetowych i na pierwszych stronach gazet.
Sprawa rozpoczęła się w 2000 roku, kiedy były szef Adidasa Robert-Louis Dreyfus założył dla Hoenessa konto w szwajcarskim banku i zasilił je kwotą 20 mln marek. Prezes Bayernu korzystał z tych funduszy do gry na giełdzie i spekulacji, można powiedzieć, dla zabawy. Od tej kwoty, ani od późniejszych zysków, nie odprowadzał jednak podatku w niemieckim urzędzie skarbowym.
Sprawa ujrzała światło dzienne na początku 2013 roku, kiedy w tygodniku „Stern" ukazał się artykuł o tajnym szwajcarskim koncie „osoby o znanym nazwisku związanej z Bundesligą". Kiedy na jaw wyszły dalsze szczegóły, Hoeness wiedział już, że sprawa dotyczy właśnie jego.