To człowiek kłaniający się rywalom tylko poza boiskiem. Urodzony przywódca. Facet, który niepewnych własnych umiejętności zawodników zmienia w seryjnych zwycięzców. I daje przykład wątpiącym w możliwość skutecznej rywalizacji z Barceloną i Realem. – Wojny wygrywają ci, którzy lepiej się do nich przygotują – przekonuje.
A Atletico z wojen wraca ostatnio z tarczą. W Hiszpanii jest liderem. Pozbyło się kompleksu Realu, potrafi pokonać go nawet na stadionie Santiago Bernabeu. Barcelonę wyeliminowało z Ligi Mistrzów i w stawce półfinalistów jest jedyną drużyną, która nie poniosła porażki. – Wciąż nie zakończyliśmy naszej podróży – mówi Simeone. Atletico, nazywane już Robinem Hoodem hiszpańskiego futbolu, do półfinału Ligi Mistrzów awansowało pierwszy raz. 40 lat temu walczyło o Puchar Europy ?z Bayernem, od zwycięstwa dzieliły je sekundy.
Tygrys i jastrząb
Teraz rewanż wydaje się możliwy. Jednak najpierw trzeba pokonać Chelsea. Już raz się to udało: dwa lata temu w meczu o Superpuchar Europy. Ale wtedy na ławce londyńczyków nie było Jose Mourinho, trenerskiego guru Simeone. – Bardzo go podziwiam. Miałem przyjemność przyglądać mu się przez tydzień, gdy trenował Inter. Przebieg jego kariery nie wymaga komentarza. Wygrywał we wszystkich krajach, z każdym klubem, ?z różnymi piłkarzami. To prawda, że prowadził wyłącznie silne zespoły, ale zdobyte z nimi trofea naznaczone są jego pracą – zauważa Argentyńczyk.
Bramkarz Atletico Thibaut Courtois już dwa lata temu głosił, że Simeone jest tak dobry jak Mourinho i Pep Guardiola. Piłkarze lubią z nim pracować, bo nie boi się dawać szansy młodym i powtarza, że u niego rezerwowych nie ma. – Wiedzieliśmy, że zostanie kiedyś wielkim trenerem – przyznaje legendarny obrońca Interu i kolega z reprezentacji Javier Zanetti. – On nigdy się nie poddaje.
To prawda, Simeone nie zna słowa „porażka". Nienawidzi przegrywać („warto tylko zwyciężać"). ?– Zawsze myśli pozytywnie. Nawet jeśli jest zmartwiony, nie daje tego po sobie poznać – opowiada jego starsza siostra Natalia. Mówią, że jest kimś więcej niż trenerem. Piłkarzem, który prowadzi drużynę. Dba o szczegóły, niczego nie pozostawia przypadkowi. Ma obsesję na punkcie futbolu jak Marcelo Bielsa („życie bez piłki byłoby bez sensu"), jest staranny jak Carlos Bilardo i liryczny jak Cesar Luis Menotti. Z każdego wziął po trochu i stworzył własny styl. Przez 90 minut gra ze swoimi zawodnikami, biega, krzyczy i gestykuluje, a w wolnej chwili odwraca się w stronę trybun i zachęca kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu. „Przy linii bocznej krąży jak tygrys w klatce, rzuca spojrzenia jak jastrząb, a rozkazy wydaje jak major" – błysnęła porównaniem jedna z gazet. I trudno się z tym nie zgodzić.