Królowie i książęta

Rok po finale niemieckim będzie finał hiszpański. 24 maja w Lizbonie zagrają Real i Atletico.

Publikacja: 02.05.2014 01:56

Diego Simeone (z lewej) upokorzył w Londynie Jose Mourinho

Diego Simeone (z lewej) upokorzył w Londynie Jose Mourinho

Foto: PAP/EPA

Można żałować, że Jose Mourinho nie stanie znów oko w oko z Pepem Guardiolą. Można ubolewać, że nie spotka się z Realem, z którego odchodził skłócony, a piłkarzy wyzywał od zdrajców przejmujących się bardziej swoim wizerunkiem niż zdobywaniem trofeów.

Ale płakać nad losem jego Chelsea, która trzeci raz odpadła w półfinale, nie ma sensu („Marca" zaproponowała zmianę pseudonimu portugalskiego trenera na „The Semifinal One", bo trzykrotnie nie awansował też z Realem). Chelsea sama jest sobie winna, że nie zdobyła się w Madrycie na odwagę i nie spróbowała strzelić gola. A kiedy już w rewanżu wyszła na prowadzenie, mimo obrony wypisanej na sztandarach nie umiała go utrzymać.

Gratulacje dla matek

„Pasja Atletico pokazała Mourinho, czym jest futbol" – pisze hiszpańska prasa. Jeśli Real ugasił zapowiadany przez Karla-Heinza Rummenigge pożar w Monachium, to Atletico przebiło w londyńskim autobusie opony (zdjęcie roztrzaskanej maszyny z herbem Chelsea krąży w internecie) i trzy razy wjechało z piłką do bramki.

– Gratuluję matkom moich zawodników tego, że dały im wielkie jaja – powiedział Diego Simeone po zwycięstwie 3:1 na Stamford Bridge. – W pełni zasłużyliśmy na awans. Kluczowy był wyrównujący gol. Po drugim uspokoiliśmy grę i opanowaliśmy środek boiska. To ważny moment mojej kariery, ale nie najszczęśliwszy. Jesteśmy jednak bardzo zadowoleni, że udźwignęliśmy oczekiwania ludzi, którzy zapłacili dużo, by tu przyjechać i nas dopingować – dodał trener Atletico. Kibice jego klubu przy sympatykach Realu wyglądają jak ubodzy sąsiedzi, a stadion Vicente Calderon przy Santiago Bernabeu jest jak chatka dozorcy przy willi.

Kompleksów Atletico nigdy jednak nie miało. Przez kilkanaście lat musiało znosić upokorzenia ze strony przeciwników, ale właśnie wychodzi z ich cienia. – Znamy się świetnie. Oni są przyzwyczajeni do spektakularnych wieczorów, bardziej doświadczeni, ale się ich nie boimy – przekonuje Simeone. I nie sposób mu nie wierzyć. To Atletico jest bliżej tytułu w Hiszpanii, walczy z Realem jak równy z równym, potrafi go pokonać na wyjeździe i wydrzeć z rąk Puchar Króla.

Pierwszy raz w finale Ligi Mistrzów zagrają drużyny z tego samego miasta

Takich derbów, jak te za trzy tygodnie w Lizbonie, Europa jeszcze nie widziała. Drużyny z jednego kraju rywalizowały w finale Ligi Mistrzów czterokrotnie (Real – Valencia w 2000 r., Milan – Juventus trzy lata później, Manchester United – Chelsea w 2008 r. i Bayern – Borussia przed rokiem), ale pierwszy raz spotkają się w nim zespoły z jednego miasta. Celebryci z Santiago Bernabeu, którzy – jak wspomina Mourinho – tłoczyli się w szatni przed lustrem, każąc na siebie czekać sędziemu. I wojownicy Simeone, nazywani Robin Hoodami hiszpańskiego futbolu. Królowie czekający od 2002 roku na swój dziesiąty puchar. I niepokonani w tym sezonie Ligi Mistrzów książęta marzący, by zastąpić sąsiadów z Madrytu na tronie.

Bezradny Bayern

Real w finale zagra po raz 13., Atletico dopiero drugi – po 40 latach przerwy. W 1974 roku spotkało się na brukselskim Heysel z Bayernem, pierwszy mecz zakończył się remisem 1:1 po dogrywce, a że karnych wtedy nie było, dwa dni później piłkarze obu drużyn znów wyszli na boisko i Niemcy po golach Uli Hoenessa i Gerda Muellera wygrali zdecydowanie 4:0.

Teraz tak wysokie zwycięstwo wyobrazić sobie trudno. Ale jednocześnie, czy ktoś spodziewał się, że Real tak łatwo rozbije Bayern na Allianz Arenie? Carlo Ancelotti udowodnił, że rozbuchane ego gwiazd nie musi przeszkadzać w odnoszeniu sukcesów.

Co zapamiętaliśmy z wieczoru w Monachium? Cristiano Ronaldo, któremu nie starcza palców, by pokazać, że pobił rekord Leo Messiego (14 bramek w jednym sezonie Ligi Mistrzów, Portugalczyk ma ich już 16). Radość Sergio Ramosa po dwóch golach (przed dwoma laty, również w półfinale z Bayernem, nie wykorzystał jedenastki w serii rzutów karnych) i pech Xabiego Alonso, który dostał żółtą kartkę i w Lizbonie będzie widzem. Sfrustrowanego Francka Ribery'ego, wymierzającego policzek Daniemu Carvajalowi. Wreszcie bezradność Bawarczyków, którzy – jak głosi „Welt" – po zdobyciu w 2013 roku potrójnej korony cofnęli się w rozwoju.

– Ciężko się pogodzić z porażką, ale może lepiej odpaść w taki sposób? Gdybyśmy wygrali 2:1, a i tak nie awansowali, nasze rozczarowanie byłoby większe – przyznał Arjen Robben.

Terry we łzach

A co będziemy wspominać po półfinale w Londynie? Mourinho przybijającego przed meczem piątki z dziećmi i witającego się z Tiago Mendesem (grał w Chelsea w sezonie 2004/2005), a ignorującego stojącego obok Thibauta Courtoisa, wypożyczonego z Londynu. Rozdartego Fernando Torresa, który nie cieszy się po bramce wbitej ukochanemu Atletico. Paradę Courtoisa po strzale głową Johna Terry'ego, dającą gościom jeszcze większą wiarę w awans. Błąd Samuela Eto'o, przewracającego we własnym polu karnym Diego Costę chwilę po wejściu na boisko. Tonącego we łzach Terry'ego, który dwa lata temu w wygranym finale z Bayernem nie wystąpił przez kartki, a w 2008 roku nie strzelił Manchesterowi United jedenastki. I szczerość Edena Hazarda: – Kto wie, może Atletico bardziej chciało tego finału od nas. Smutno mi, ale logicznie patrząc, zwyciężył zespół lepszy. Jesteśmy świetni w grze z kontry, ale nie potrafimy grać atakiem pozycyjnym. Dostaliśmy lekcję, z której wyciągniemy wnioski.

Finał 24 maja w Lizbonie.

Można żałować, że Jose Mourinho nie stanie znów oko w oko z Pepem Guardiolą. Można ubolewać, że nie spotka się z Realem, z którego odchodził skłócony, a piłkarzy wyzywał od zdrajców przejmujących się bardziej swoim wizerunkiem niż zdobywaniem trofeów.

Ale płakać nad losem jego Chelsea, która trzeci raz odpadła w półfinale, nie ma sensu („Marca" zaproponowała zmianę pseudonimu portugalskiego trenera na „The Semifinal One", bo trzykrotnie nie awansował też z Realem). Chelsea sama jest sobie winna, że nie zdobyła się w Madrycie na odwagę i nie spróbowała strzelić gola. A kiedy już w rewanżu wyszła na prowadzenie, mimo obrony wypisanej na sztandarach nie umiała go utrzymać.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Piłka nożna
Reprezentacja Polski. Najbrzydsza drużyna w Europie
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Polska - Malta. Sto minut nudów
Piłka nożna
Polska - Malta 2:0. Punkty są, zachwytu brak
Piłka nożna
Holandia rywalem Polski w walce o mundial. Nie kryją zadowolenia
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Hiszpania w półfinale Ligi Narodów, Holandia zagra o mundial z Polską
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście