Piotr Kowalczuk z Rzymu
Dobra gra squadra azzurra i genialna Andrei Pirlo w meczu z Anglią (2:1) rozbudziła nadzieje i apetyty niezbyt wierzących w swój zespół Włochów. Przed meczem z Kostaryką wielu rzymian wybrało się do Circo Massimo i na Plac Wenecki, żeby przed telebimem przeżyć zwycięstwo. Nikt nie dopuszczał myśli o porażce. W piątkowych gazetach przeważały opinie, że owszem, „Ticos" zagrali świetnie z Urugwajem, ale przecież ustępują klasą włoskim gwiazdom, więc nie ma się kogo bać. „Gazzetta dello Sport" zachęcała z pierwszej strony: „Naprzód, chłopaki!". Na kilka minut przed spotkaniem dawne gwiazdy włoskiej piłki w studio telewizji SKY też wieszczyły zwycięstwo: Paolo Rossi 2:0, Gianluca Vialli 1:0, Massimo Mauro 3:0. Jedynie Alex Del Piero, narażając się na żarty kolegów, wytypował remis 1:1. Gdy sędzia rozpoczął mecz, w Rzymie eksplodowały petardy. Kibice szykowali się do świętowania zwycięstwa i awansu do 1/8 finału.
Beppe Bergomi przed mikrofonem na stadionie w Recife nieco się zdumiał, że Italia wybrała futbol chodzony i częściej gra do tyłu niż do przodu. Jednak już za chwilę wraz z dziennikarzem Fabio Caressą uzgodnili, że to na pewno część wyrafinowanej taktyki trenera Prandellego. Miała polegać na tym, że Włosi grają tak, żeby oszczędzać siły i zamęczyć rywala. A potem, w drugiej połowie, gdy już osłabnie, zadać decydujące ciosy. Caressa przyznał po kwadransie, że z boiska wieje nudą, ale przekonywał, że tak ma być, że Italia próbuje przeciwnika uśpić. Dwie świetne sytuacje Balotellego po pół godzinie ślamazarnej gry zdawały się ten wywód potwierdzać. Nieprzyznany Kostaryce karny i bramka Ruiza – nieco mniej.
Sposobem na odmianę losów meczu, jak tłumaczyli włoscy eksperci w antrakcie, miały być mądre zmiany po przerwie, szczególnie Antonio Cassano i zmiana taktyki na superofensywną. Z dogmatem Bergomiego, że Kostarykanie w okolicach 75 minuty meczu padną bez sił i ducha na murawę, zgodzili się wszyscy. Mniej więcej w tym punkcie meczu sprawozdawcy ogłosili, że niestety jest odwrotnie, bo to squadra azzurra jest na ostatnich nogach, a rywale ruszają się tak, jakby mecz się właśnie rozpoczął. „Zespół stracił wątek, jest wolny, przewidywalny, bez błysku, bez pomysłu i energii. Króluje bezradność i frustracja" –wyrokował Caressa.
W pomeczowych komentarzach włoskie futbolowe gwiazdy na drużynie, a przede wszystkim trenerze Prandellim, nie zostawiły suchej nitki. Nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego grali Candreva, Thiago Motta i Darmian, skoro nie mieli sił, co musiały wskazać rutynowe badania i analizy lekarskie. Pytań było więcej. Dlaczego Włosi byli aż 11 razy na spalonym? Dlaczego nie strzelali z dystansu? Co się stało z Balotellim? Dlaczego było tyle niecelnych podań? Dlaczego nie udawało się przejmować piłki w środku pola? Paolo Rossi stwierdził, że po prostu włoska drużyna jest słabsza, niż wszyscy myśleli i zwrócił uwagę, jak mądrze grała Kostaryka. Vialli zauważył, że to rywale zagrali tak, jak przez pokolenia grali Włosi: zdobyli chytrego gola z kontrataku, a potem zaryglowali swoją bramkę na cztery spusty. Rossi dorzucił, że faktycznie grali po włosku, bo sprytnie faulowali. Słowem Włosi - piłkarze, kibice i fachowcy - przeżyli frustrację, na jaką przez lata ich zespoły skazywały innych. W końcu wszyscy zgodzili się, że Kostarykanie wygrali zasłużenie, bo po prostu byli lepsi. „Gazzetta dello Sport" nie owijając prawdy w bawełnę zatytułowała na swojej stronie internetowej: „Jedna wielka katastrofa".