Michał Kołodziejczyk z Rio de Janeiro
W 1950 roku na Maracanie po drugim golu dla Urugwaju w meczu o złoto z Brazylią dwieście tysięcy ludzi zamilkło. O tej ciszy pisze się książki. O ciszy, jaka po godzinie gry Belgów z Rosjanami huczała na trybunach, nikt nie będzie wspominał. Kibice byli rozczarowani, piłkarze grali tak, jakby im ktoś kazał. 73 tysiące ludzi na trybunach było blisko zaśnięcia. W trakcie tego mundialu często zastanawiamy się czy do tego grona pasowałaby reprezentacja Polski. Wcześniejsze mecze wbijały w poczucie, że dobrze, że nas tu nie ma, bo byłby wstyd. Do poziomu Belgów i Rosjan dopasowałaby się jednak nawet nasza kadra.
To był antyfutbol, grać chciało się tylko Driesowi Martensowi, który sam w pierwszej połowie trzy razy znalazł się w dobrej pozycji do oddania strzału. Koledzy mu jednak specjalnie nie pomagali, a po przerwie już nawet rzadziej dostrzegali na boisku. Rosjanie wyglądali na takich, którym bezbramkowy remis pasuje, planowali się przede wszystkim nie zmęczyć. Dziwne, bo w pierwszym spotkaniu wywalczyli tylko jeden punkt z Koreą, Belgia też miała o co grać, bo na inaugurację wygrała z Algierią 2:1 i zwycięstwo z Rosją mogło dać jej awans do fazy pucharowej.