Handel żywym piłkarzem

Eksport futbolistów?to od dawna poważna gałąź gospodarki kraju, który organizuje mundial.

Publikacja: 24.06.2014 02:01

Eduardo Da Silva wychowywał się w faweli w Rio de Janeiro. Dziś reprezentuje Chorwację

Eduardo Da Silva wychowywał się w faweli w Rio de Janeiro. Dziś reprezentuje Chorwację

Foto: AFP

Brazylia produkuje rocznie ponad 2,5 mln ton kawy. W tej dziedzinie jest światowym hegemonem – drugi na liście Wietnam nie dochodzi nawet do miliona ton. Jest też trzecim producentem rudy żelaza, a brazylijski Embraer to trzeci – po Airbusie i Boeingu – gracz na rynku samolotów. Ale najsłynniejszym towarem eksportowym Brazylii są piłkarze.

Czwarty rok z rzędu za granicę trafia ich pół tysiąca rocznie. W pierwszej połowie 2013 r. sprzedano zawodników za 182 mln dolarów – to więcej, niż w tym samym czasie przyniósł brazylijski eksport pistoletów i karabinów. Szacuje się, że obecnie ponad 2,5 tys. Brazylijczyków występuje za granicą.

Góra lodowa

Gracze tacy jak Neymar, którzy za gigantyczne pieniądze trafiają do najlepszych klubów, to wierzchołek góry lodowej, ale większość to jednak plankton – anonimowi piłkarze. Często ich największą zaletą jest obywatelstwo. W zeszłym sezonie w klubach naszej ekstraklasy zatrudnionych było 11 Brazylijczyków.  O czterech więcej, w tym 30-letni napastnik o przydomku Michel Platini,  w Bułgarii. 23 znalazło się w kadrach pierwszoligowych zespołów w Chinach.

Już w meczu otwarcia mundialu oba hymny – chorwacki i brazylijski – mógłby śpiewać wychowany w Rio de Janeiro Eduardo Da Silva, ale nie znalazł się w składzie Chorwatów (w kolejnym meczu już grał).

Na świat przyszedł w Villa Kennedy – jednej z okrytych złą sławą faweli Rio. Zamieszkiwany przez około 100 tys. ludzi slums przed mistrzostwami stał się miejscem zintensyfikowanych działań policji. Na ulice faweli wyjechały czołgi i pojazdy opancerzone – wszystko po to, by przed najazdem turystów chociaż odrobinę spacyfikować kontrolowaną przez kartele narkotykowe dzielnicę.  To właśnie na ulicach Villa Kennedy skauci Dinama Zagrzeb odnaleźli 16-letniego wówczas Eduardo.

Niewykształcony, jeszcze w zasadzie dziecko, wyjechał do Zagrzebia i na kilkanaście pierwszych miesięcy został zakwaterowany w pokoju na stadionie Dinama. W 2004 r., gdy miał już chorwackie obywatelstwo i był w przededniu ślubu z miejscową dziewczyną (odbył się w dwóch językach), dostał powołanie do reprezentacji Chorwacji na mistrzostwa Europy U-20. Wcześniej zadzwonił do mamy, która została w Villa Kennedy, by dała mu błogosławieństwo.

Dziś Eduardo jest drugim najskuteczniejszym zawodnikiem w historii reprezentacji Chorwacji – wyprzedza go tylko legendarny Davor Suker  – i prawdopodobnie gdyby nie koszmarne złamanie nogi, którego doznał, będąc już zawodnikiem Arsenalu Londyn, w 2008 r. (eliminujące go z mistrzostw Europy i na rok w ogóle z futbolu), zrobiłby większą karierę.

Eduardo jest przykładem tego, jak bardzo na miejscu są takie określenia jak „eksport" czy „produkt" przy opisywaniu brazylijskich transferów. Gdy podpisał pierwszą profesjonalną umowę z Dinamem, znalazł się w niej zapis, że do końca kariery będzie musiał oddawać 25 proc. swoich zarobków (wszystkich – łącznie z premiami, bonusami, a także pieniędzmi, które otrzymywał z praw marketingowych) ówczesnemu prezydentowi Dinama Zdravko Mamiciowi, a kolejne 25 proc. menedżerowi, który go dostrzegł w Rio podczas Pucharu Faweli, Helio Augusto.

Po podpisaniu kontraktu z Arsenalem w 2001 r. Eduardo przestał się wywiązywać z umowy, więc Mamić pozwał go do sądu. W końcu, dopiero w styczniu tego roku (!), sąd w Zagrzebiu przyznał rację piłkarzowi. Sędzia, orzekając, powiedziała: – Należy wziąć pod uwagę, że Da Silva był młodym człowiekiem, kiepsko mówiącym po chorwacku, nie miał chorwackiego obywatelstwa. W kwestiach prawa był analfabetą.

Menedżer znika

Podobne praktyki w Brazylii są niestety normą. Alex Bellos w książce  „Futebol. Brazylijski styl życia" opisuje losy nastolatka, który został przez nieuczciwego menedżera wywieziony do Belgii. Na wyjazd chłopaka do Europy składała się cała dalsza i bliższa rodzina.

Na miejscu okazało się, że menedżer ulotnił się razem z pieniędzmi. Kandydat na piłkarza, bez środków do życia i znajomości języka, wylądował na ulicy. Miał szczęście, że po kilku miesiącach przygarnęła go przypadkowo spotkana brazylijska rodzina.

Eduardo w Brazylii mało kogo interesuje – w końcu to tylko, wcale nie podstawowy, piłkarz Szachtara Donieck. Ludzie raczej z sympatią odnoszą się do jego historii. Podobnie pretensji nie słychać w stosunku do Dos Santosa (jego ojciec Zizinho był reprezentantem Brazylii), który zagrał przeciwko Canarinhos w barwach Meksyku. Wybaczono także Pepe, którego do przyjęcia portugalskiego obywatelstwa namówił rodak, aktualny selekcjoner Canarinhos Luiz Felipe Scolari, gdy  był w latach 2003–2008 trenerem Portugalii. Prawdopodobnie duże znaczenie ma fakt, że Pepe jest środkowym obrońcą – to nie oni elektryzują Brazylijczyków. Podobnie jak defensywni pomocnicy pokroju Thiago Motty, który na mundialu wystąpił w barwach Włoch. W Brazylii liczą się przede wszystkim bramkostrzelni napastnicy.

To dlatego Diego Costa jest znienawidzony i nazywany zdrajcą. Canarinhos cierpią od lat na brak wysuniętego napastnika godnego reprezentować kraj pięciokrotnych mistrzów świata – właściwie od kiedy w 2006 roku przestał w kadrze występować Ronaldo. A przecież to gole powodują na trybunach wybuch radości i zaczynają karnawał. To gole dają zwycięstwa. Bez nich nie da się zdobyć Pucharu Świata. Diego Costa – chociaż wystąpił w dwóch towarzyskich meczach Canarinhos, ostatecznie wybrał Hiszpanię.

Napastnikiem w drużynie Scolariego jest więc Fred – 30-letni atakujący Fluminenese, który cały czas musi przekonywać do siebie wszystkich nieprzekonanych.

Każdy, tylko ?nie Diego Costa

Scolari jeździł specjalnie do Madrytu, by przekonać Diego Costę do gry w barwach Brazylii. Poniżające dla człowieka odpowiadającego za drużynę, w której chciałby chociaż raz wystąpić każdy z 200 mln Brazylijczyków. Każdy poza Diego Costą.

Człowiek, który w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach zdobył 36 goli dla nowego mistrza Hiszpanii Atletico Madryt i ogromnie się przyczynił do przerwania duopolu Barcelony i Realu, nie miał łatwego życia w Brazylii podczas mundialu, a miałby jeszcze gorzej, gdyby Hiszpania tak szybko nie odpadła. Tak twierdzą kibice i miejscowi dziennikarze.

Ale Diego Costa do trudnego życia jest przyzwyczajony. Jak piszą Paweł Wilkowicz i Radosław Leniarski w wydanej w postaci e-booku książce „Misja Brazylia" – w wieku 16 lat wyjechał do Sao Paulo, do wujka, ale i tam ważniejsze od futbolu były pieniądze, które zarabiał, pomagając wujowi na straganie. To właśnie wujek namówił go – dając mu taką kwotę, jaką dostałby w tym czasie na straganie – by pojechał z klubem Barcelona Ibuna na turniej stanowy. A tam wypatrzyli go skauci najpotężniejszego menedżera piłkarskiego, Portugalczyka Jorge Mendesa, którego agencja sprowadziła potężnie zbudowanego napastnika do Bragi.

W poszukiwaniu szczęścia

Costa nie podpisał bandyckiego kontraktu jak Eduardo – a przynajmniej nic o tym nie wiadomo – ale także wpisuje się w historię desperacko szukających szczęścia i pieniędzy brazylijskich piłkarzy. Jego kariera to ciągłe wypożyczenia, transakcje wiązane, współwłasności, wymiany. Kursował między portugalską pierwszą a drugą ligą, by po przenosinach do Hiszpanii być przerzucanym z miejsca na miejsce. Atletico go kupowało, sprzedawało, ale gwarantowało sobie prawo wykupu. Tak naprawdę dopiero ten sezon był przełomowy, pojawiła się odrobina stabilizacji.

Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że kariera Diego Costy wygląda trochę jak jego ostatnie mecze w sezonie, gdy zawzięcie walczył z kontuzjami. Sztab medyczny Atletico stawał na głowie, by doprowadzić piłkarza do zdrowia na decydujące spotkania, trener Diego Simeone wystawiał go w podstawowym składzie, ale organizm nie dawał się nagiąć. Dokładnie tak samo wyglądał scenariusz decydującego o mistrzostwie Hiszpanii meczu z Barceloną (Diego Costa zszedł po kwadransie) i finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt (opuścił boisko w dziewiątej minucie). W jego walce z samym sobą było coś heroicznego.

Nawet Brazylijczycy przyznali, że najemnik też ma swoje uczucia.

Brazylia produkuje rocznie ponad 2,5 mln ton kawy. W tej dziedzinie jest światowym hegemonem – drugi na liście Wietnam nie dochodzi nawet do miliona ton. Jest też trzecim producentem rudy żelaza, a brazylijski Embraer to trzeci – po Airbusie i Boeingu – gracz na rynku samolotów. Ale najsłynniejszym towarem eksportowym Brazylii są piłkarze.

Czwarty rok z rzędu za granicę trafia ich pół tysiąca rocznie. W pierwszej połowie 2013 r. sprzedano zawodników za 182 mln dolarów – to więcej, niż w tym samym czasie przyniósł brazylijski eksport pistoletów i karabinów. Szacuje się, że obecnie ponad 2,5 tys. Brazylijczyków występuje za granicą.

Pozostało 92% artykułu
Piłka nożna
Borussia Dortmund - Barcelona. Robert Lewandowski przyjeżdża do Łukasza Piszczka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa