– To nie jest w porządku, że gospodarze przed swoim meczem będą znali rozstrzygnięcia w naszej grupie – denerwował się Louis van Gaal. Trener Holendrów nie chciał już w kolejnej rundzie trafić na Brazylię. Chile też. Ale kalkulacje nie miały sensu, nikt nie wiedział, co zrobią gospodarze w spotkaniu z Kamerunem, trzeba było walczyć o zwycięstwo.
O pierwszej połowie lepiej jednak jak najszybciej zapomnieć. Holandia oddała rywalom inicjatywę, nastawiła się na kontrataki. Johan Cruyff dostał kolejne argumenty, by w swoich felietonach narzekać na grę reprezentacji.
Widoczny był brak Robina van Persiego, pauzującego za kartki. Arjen Robben, wybrany na piłkarza meczu, mijał rywali jak tyczki, ale strzelał obok bramki. W doliczonym czasie przeprowadził jednak akcję, po której padł drugi gol dla Holendrów. Wbił go z bliska Memphis Depay. Ten sam rezerwowy, który zapewnił drużynie zwycięstwo nad Australią. Zmiany van Gaala okazały się kluczowe, bo pierwszą bramkę już dwie minuty po wejściu na boisko zdobył Leroy Fer. 24-letni pomocnik Norwich wyskoczył najwyżej do dośrodkowania i nie dał szans Claudio Bravo.
– Wygrał zespół inteligentniejszy – ocenił van Gaal, a Robben dodał: – Gdybyście powiedzieli mi dwa miesiące temu, że nie stracimy w grupie ani jednego punktu, byłbym zachwycony. Dokonaliśmy tego, ale nie chcemy, by to był koniec. Dziś jestem dumny z naszej obrony.
Przyniosła ona wprawdzie efekt, ale nie zapewniła sympatii kibiców. – Staraliśmy się zwyciężyć, ale nie znaleźliśmy sposobu na rywala, który tylko się broni i oddaje strzały z daleka. Tego nie można nazwać nawet kontratakiem – stwierdził Jorge Sampaoli. Selekcjoner Chile zostawił na ławce Arturo Vidala. Nie chciał ryzykować jego zdrowia, oszczędza go na 1/8 finału. Z Brazylią Chilijczycy spotykali się w tej fazie na mundialach dwukrotnie: w 1998 roku i cztery lata temu. Za każdym razem przegrywali wysoko. Może już czas zmienić historię?