Jeśli ma się w składzie Leo Messiego, to można myśleć o mistrzostwie świata. Tym bardziej że nie jest on w reprezentacji jedyną gwiazdą. Ale gra Argentyny w dwóch meczach nie wygląda tak, jak indywidualne popisy jej piłkarzy w klubach. Ich umiejętności nie sumują się, kiedy ci sami zawodnicy spotykają się w drużynie narodowej.
Pierwszy mecz Argentyna grała z Bośnią i Hercegowiną. Zwyciężyła 2:1, ale to przeciwnik zebrał lepsze noty.
W drugim spotkaniu, z Iranem, było jeszcze gorzej. Argentyńczycy zapewnili sobie zwycięstwo dopiero w doliczonym czasie, dzięki bramce Messiego. Wcześniej dopuścili do kilku groźnych sytuacji na swoim polu karnym. I mogą mówić o szczęściu, że sędzia z Serbii Milorad Mazić nie odgwizdał rzutu karnego, który należał się Irańczykom za faul.
Samotny Leo
Dobrze, że Argentyna ma Messiego, szkoda, że inni mu nie pomagają. W dwóch meczach Argentyna zdobyła tylko trzy bramki, najmniej ze wszystkich drużyn z pierwszych miejsc, które już wywalczyły awans do fazy pucharowej (tyle samo ma Belgia). Trzeba też pamiętać, że jedna z tych bramek padła po samobójczym strzale bośniackiego obrońcy, a dwie zdobył Messi.
W kadrze na mundial znalazło się aż pięciu napastników, z których widzieliśmy na boisku już czterech. A to nie są przypadkowi gracze, którzy wsiedli do samolotu, bo akurat przechodzili obok. Pierwszy to oczywiście Leo Messi, drugi – Gonzalo Higuain. Trzeci – Sergio Aguero – mistrz Anglii z Manchesterem City. Czwarty – Rodrigo Palacio z Interu Mediolan. Wszyscy grali już na mistrzostwach w RPA, co daje im przewagę nad wieloma konkurentami.