Mistrzostwa świata w Brazylii rozgrywane są w 54. roku nowej ery. Przynajmniej według wyznawców Kościoła Maradony. Grupa zapaleńców z Rosario liczy lata od 1960 roku– przyjścia na świat Diego. Rosario jest miejscem, gdzie w 1987 roku urodził się też Lionel Messi, człowiek, który wedle wielu ekspertów już zdetronizował Maradonę. Powiedzcie to Argentyńczykom...
Messi nigdy w Argentynie nie miał i raczej mieć nie będzie takiego statusu jak boski Diego. Wątpliwe, by grupa zapaleńców kiedykolwiek założyła Kościół Messiego.
Maradona jest w Argentynie kimś więcej niż tylko geniuszem piłkarskim, kimś więcej nawet niż ikoną popkultury. Jest symbolem narodowym. Podczas ostatniego meczu grupowego z Nigerią jeszcze w pierwszej połowie urazu doznał Sergio Aguero (swoją drogą Maradona jest jego byłym teściem i dziadkiem syna napastnika Manchesteru City). W trybie pilnym na boisku pojawić się musiał Ezequiel Lavezzi, a kamery pokazywały, jak zawodnik PSG pośpiesznie zakłada koszulkę meczową. Na jednym z boków wytatuowany miał portret Maradony.
Messi w Argentynie jest podziwiany za to, co robi w Barcelonie, a po tym, gdy trener Alejandro Sabella ustawił grę reprezentacji pod niego, ucichły krytyczne głosy dotyczące występów Leo w kadrze. Messi na razie rozgrywa perfekcyjny turniej. Strzelał gole w każdym z trzech meczów grupowych, ma już cztery bramki na koncie i wspólnie z Neymarem przewodzi w klasyfikacji strzelców.
Jeszcze przed mistrzostwami świata w „New York Timesie" ukazał się reportaż autorstwa Jeffa Himmelmana zatytułowany „Ciężar bycia Messim". Amerykański dziennikarz stara się dociec, dlaczego w przeciwieństwie do Maradony Messi nie ma w ojczyźnie statusu boga. Odpowiedź jest banalnie prosta: Argentyńczycy narzekają, że Messiego tak naprawdę nie znają.