– Przez długi czas szukaliśmy mojego następcy. Wreszcie go znaleźliśmy – stwierdził już kilka lat temu Carlos Valderrama. – Kolumbia nie potrzebuje nowego El Pibe (pseudonim Valderramy – przyp. red.), bo ten dzieciak jest wszystkim, czego naszej reprezentacji w ostatnich latach brakowało. Ma niesamowity talent, więcej pasji niż jakikolwiek piłkarz, którego widziałem, i potencjał, by stać się naszym najlepszym zawodnikiem.
To były prorocze słowa. James Rodriguez przez trzy sezony zdobył z Porto osiem trofeów, zbierał też nagrody indywidualne. Klub zrobił na nim złoty interes, kupił go za 5 mln euro z argentyńskiego Banfield, rok temu sprzedał za 45 mln do AS Monaco, budującego swoją potęgę dzięki pieniądzom rosyjskiego miliardera Dmitrija Rybołowlewa.
Kiedy Kolumbia grała ostatni raz na mundialu (1998), James miał siedem lat. Pamięta, jak David Beckham pokonał Faryda Mondragona, odbierając jego drużynie szanse na wyjście z grupy. Dziś z Mondragonem są kolegami z kadry i piszą nową historię.
Rodriguez miłość do futbolu odziedziczył po ojcu, Wilson James też kopał piłkę, ale nie był stworzony do życia z jedną kobietą. Zostawił rodzinę, opiekę nad synem powierzył jego ojcu chrzestnemu. Chłopak trafił do akademii Tolimense, ale przepustką do kariery był dla niego dziecięcy turniej Pony Futbol, transmitowany przez kolumbijską telewizję. W 2004 roku wybrano go na najlepszego gracza, a jego bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego można wciąż obejrzeć w internecie.
Tam jego talent dostrzegł szef klubu Envigado, gangster Gustavo Adolfo Upegui Lopez. Debiutu Rodrigueza w drugiej lidze nie zobaczył, krótko po wyjściu z więzienia zastrzelono go na jednej z ulic Medellin.