Niemcy mogą zdobyć mistrzostwo świata

Drużyna, która pokonała Brazylię, powstawała na fundamentach stojących od ponad 100 lat. Wizerunek Niemców, grających wprawdzie skutecznie, ale nudno i bez polotu, już nie jest aktualny. W stylu z Belo Horizonte mogą ?w niedzielę zdobyć mistrzostwo świata.

Publikacja: 12.07.2014 10:00

Kiedy w roku 1954 niemieccy piłkarze wracali z Berna z Pucharem Świata, w Monachium, na Marienplatz i w jego okolicach, wiwatowało na ich cześć kilkaset tysięcy rodaków. Była wśród nich pani w średnim wieku, z dziewięcioletnim dzieckiem, które trzymała na barana, żeby lepiej widziało. – Przypatrz się dobrze, synku – mówiła, wbijając oczy w trzymającego trofeum Fritza Waltera – bo pewnie już nigdy w życiu czegoś takiego nie zobaczysz.

Syn nie tylko zobaczył, ale sam trzymał Puchar Świata. Najpierw zdobył go jako piłkarz, a potem jako trener. Nazywał się Franz Beckenbauer. Jeśli szuka się symboli niemieckiej piłki, pierwszy na myśl przychodzi właśnie on. Genialny piłkarz i człowiek sukcesu. Kiedy Beckenbauer był na boisku lub trzymał stery, można było mieć niemal pewność sukcesu.

Dla Beckenbauera Niemiecki Związek Piłki Nożnej (DFB) zrobił wyjątek od zasady, której był wierny przez kilkadziesiąt lat. Polegała ona na tym, że kolejnym trenerem reprezentacji stawał się automatycznie asystent odchodzącego.

Na początku XX wieku niektóre drużyny narodowe w ogóle nie miały trenerów i Niemcy były wśród nich. O wyborze zawodników decydowały komitety złożone z trenerów klubowych. Pierwszy selekcjoner pojawił się dopiero w roku 1926. Był nim profesor Otto Nerz, na którego podręcznikach uczyły się pokolenia niemieckich trenerów.

Jego asystentem był Sepp Herberger, który przejął kadrę w roku 1936 i prowadził ją przez 27 lat! Kiedy odchodził w roku 1963, zostawił ją w dobrych rękach asystenta Helmuta Schoena, a ten, w roku 1978, w rękach swojego asystenta Juppa Derwalla.

Złamana zasada

Do tej pory wszystko toczyło się mniej więcej, jak trzeba. Niemcy nie mogli narzekać na brak sukcesów i nawet się do nich przyzwyczaili. Kiedy więc kadra prowadzona przez Derwalla w roku 1980 zdobyła mistrzostwo Europy, przyjęto to jako coś oczywistego, mimo że nie grała rewelacyjnie.

Ale w następnych mistrzostwach kontynentu Niemcy poniosły klęskę i DFB stanął przed problemem. Nie tylko Derwall stracił zaufanie, ale i jego sztab. Doszedł do tego problem, o jakim nigdy wcześniej w poukładanych Niemczech nikt by nie pomyślał. Stał się nim haniebny mecz podczas mundialu w Hiszpanii (1982), w którym Niemcy ułożyli się z Austriakami w sprawie wyniku, żeby wyrzucić z turnieju Algierię.

Wizerunek uczciwego Niemca został nadwerężony. Doszedł do tego bandycki atak bramkarza Toniego Schumachera na francuskiego pomocnika Patricka Battistona. Tego już było za dużo. Wicemistrzostwo świata wtedy zdobyte nie przyniosło Niemcom chwały. Uznano, że trzeba sięgnąć po największy autorytet.

W roku 1984 Beckenbauer miał 39 lat, a za sobą karierę, jakiej nikt inny nie doświadczył. W ciągu 13 lat rozegrał blisko pół tysiąca meczów dla Bayernu Monachium. Wygrywał z tym klubem Bundesligę, a przez trzy lata z kolei – także europejski Puchar Mistrzów. Miał 21 lat, kiedy wystąpił w finale mistrzostw świata w Anglii. Jeszcze wtedy Niemcy przegrali. Sześć lat później zdobyli mistrzostwo Europy, a w 1974, w Monachium – tytuł mistrza świata.

To była jedna z najlepszych drużyn w historii piłki, a Beckenbauer był jej najważniejszym graczem, kapitanem, opoką. Tak jak w Bayernie. Wysoki, jednakowo elegancki w sportowej koszulce i garniturze, stworzył własny styl gry. On akcje przeciwników zatrzymywał (miał też od tego ludzi do specjalnych poruczeń, jak Hans Georg Schwarzenbeck) i on rozpoczynał akcje swojej drużyny.

Niemcy nie zapomną meczu półfinałowego z Włochami na mundialu w Meksyku (1970), kiedy pozostał na boisku mimo wywichnięcia barku. Grał przez blisko 50 minut w meksykańskim upale, z prawą ręką przywiązaną bandażem do tułowia.

Światowiec Kaiser

Jego sława sięgnęła zenitu, kiedy w roku 1974 podnosił Puchar Świata. Został wtedy  najpopularniejszym człowiekiem w Niemczech, do którego ustawiały się kolejki w różnych sprawach. Był agentem reklamowym Adidasa i Coca-Coli. Gościem honorowym na festiwalu wagnerowskim w Bayreuth i na Oktobertfest w Monachium.

Niemcy stawały się dla niego za małe, więc przeniósł się do Nowego Jorku. Razem z Pele krzewił europejski futbol w Ameryce, grając w barwach najbogatszego wtedy klubu świata – Cosmosu Nowy Jork. Był światowcem w każdym calu.

Taki człowiek spełniał wszystkie kryteria, wymagane przez DFB od trenera reprezentacji. Poza jednym: Beckenbauer nigdy nie był trenerem. Miał tylko ukończony kurs trenerski, ale żadnych doświadczeń. Nie było więc mowy o ciągłości pracy, jaka charakteryzowała reprezentację Niemiec przez ponad 50 lat.

W roku 1986 pojechał z kadrą Niemiec na mundial do Meksyku. Uczył się tam, zbierał doświadczenia w zarządzaniu zawodnikami, kontaktach z dziennikarzami. I w takich okolicznościach został wicemistrzem świata. To jest możliwe tylko w Niemczech. W roku 1990 mundial wygrał. W obydwu przypadkach Niemcy mierzyły się z Argentyną Diego Maradony.

Ta opowieść mówi wiele o niemieckim futbolu, w którym wszystko jest pozapinane na ostatni guzik. Mówi też, że jest w tym porządku miejsce na odejście od schematów, jeśli wymaga tego sytuacja. Są wreszcie ludzie mogący podjąć się roli przewodników. Są także pieniądze pomagające zrealizować plany i spełnić marzenia. Ale nie zawsze tak było.

Gimnastyka ważniejsza

Wprawdzie najsłynniejsze dziś kluby niemieckie są rówieśnikami innych znanych w Europie (TSV Monachium powstał w roku 1860, Hamburger SV – w 1887, Hertha Berlin – w 1892, Bayern Monachium –  w 1900, Schalke Gelsenkirchen – 1904, Borussia Dortmund – 1909), ale piłka w Niemczech nie cieszyła się wcale takim zainteresowaniem jak w innych krajach. Popularniejsza była gimnastyka, bo wychowanie zdrowej młodzieży (zdolnej do noszenia broni) łączono właśnie z ćwiczeniami gimnastycznymi. Ojcem tej ideologii był w XIX wieku Friedrich Ludwig Jahn.

Sekcje piłkarskie powstawały w klubach później, co nie znaczy, że niemiecki futbol był zapóźniony. Miał szczególnie dobry okres po pierwszej wojnie światowej, kiedy na mecze najlepszych drużyn zaczęły przychodzić tysiące kibiców. Kiedy w roku 1920 Norymberga grała z Fuerth, kolej niemiecka podstawiła specjalne pociągi, aby przewieźć około 35 tysięcy kibiców. Reprezentacja Niemiec rozgrywała wtedy mecze już od ośmiu lat.

Cud w Bernie

Pierwszy raz zagrała w mistrzostwach świata w roku 1934. W meczu o trzecie miejsce wygrała z Austrią 3:2 i to była sensacja. Austria dwa lata wcześniej pokonała Niemców w Berlinie 6:0. Nazywano ją wtedy Wunderteamem. Prowadził Austriaków jeden z najsłynniejszych ówczesnych trenerów Hugo Meisl.

Cztery lata później, na mundialu we Francji, w niemieckiej kadrze znalazło się aż dziesięciu zawodników, którzy przed anszlusem bronili barw Austrii. To oni byli faworytami turnieju, ale w tak zbudowanej drużynie brakowało ducha wspólnoty. W pierwszym meczu dopingowani przez francuskich kibiców Szwajcarzy zremisowali z Niemcami 1:1. W powtórzonym pokonali ich 4:2. Faworyt pojechał do domu i był to najgorszy ze wszystkich występów Niemców w mistrzostwach świata.

Tak debiutował w roli selekcjonera Sepp Herberger. Po wojnie Niemcy wykluczono z FIFA, ale w roku 1950 przyjęto ponownie, chociaż „w trzech postaciach": jako Niemiecką Republikę Federalną, Niemiecką Republikę Demokratyczną i Kraj Saary. NRF wygrała mecz eliminacyjny z Saarą (trenowaną przez Helmuta Schoena, do niedawna słynnego napastnika z Drezna) i w roku 1954 mogła pojechać na MŚ do Szwajcarii.

O tych mistrzostwach w Niemczech wciąż mówi się jako o cudzie w Bernie. Zwycięstwo nad stuprocentowym faworytem, jakim byli Węgrzy, miało dla Niemców być może większe znaczenie propagandowe niż sportowe. Dało im po przegranej wojnie poczucie wartości, pomogło w powrocie do normalnego życia i europejskiej cywilizacji.

To dlatego Fritz Walter, skądinąd świetny piłkarz, a podczas wojny żołnierz Wehrmachtu, stał się pierwszym bohaterem masowej wyobraźni Niemców. Był taki jak oni i uosabiał ich marzenia o sukcesie innym niż militarny. I dlatego matka Beckenbauera pokazywała go synkowi, pewnie nawet nie marząc, że kiedyś Franz prześcignie mistrza.

Od tamtej pory Niemcy biorą udział we wszystkich finałach mistrzostw świata, zwykle z dobrym skutkiem. Obrali własną drogę organizacji i szkolenia, w której długo nie było miejsca na rozgrywki ligowe. Bundesliga, dziś pod względem atrakcyjności, zainwestowanych pieniędzy, nazwisk graczy konkurująca z Premier League, La Ligą i Serie A, jest najmłodszą ligą Europy. Powstała dopiero w roku 1964. Wcześniej mistrza Niemiec wyłaniano w meczach pomiędzy mistrzami okręgów. Od tamtej pory niemieckie kluby 20 razy wygrywały turnieje o trzy najważniejsze europejskie puchary.

Pomyłka Cesarza

Kiedy upadł mur berliński, a państwa niemieckie się połączyły, „Cesarz" Franz Beckenbauer wypowiedział zdanie, które miało stanowić przestrogę: „Przepraszam inne kraje, ale kiedy włączymy do reprezentacji graczy ze Wschodu, Niemcy będą niezwyciężeni przez długie lata".

Trochę się mylił. Było takich niewielu. Przede wszystkim Matthias Sammer z klubu Dynamo Drezno, którym zarządzało Stasi. Sammer trafił stamtąd do Stuttgartu, a potem do Borussii Dortmund, z którą wygrał Ligę Mistrzów. Z reprezentacją Niemiec wywalczył mistrzostwo Europy. Jest jedynym piłkarzem z NRD, który otrzymał Złotą Piłkę dla najlepszego gracza Europy.

Nowi Niemcy

Niemcy zawsze, niezależnie od klasy zawodników i trenerów, uchodzili za reprezentację dobrze zorganizowaną, co pomagało im odnosić sukcesy. Grali prosto, nudno, ale skutecznie. Tacy piłkarze jak Beckenbauer, Sepp Maier, Guenter Netzer, Paul Breitner, Gerd Mueller, Karl-Heinz Rummenigge, Lothar Matthaeus, Juergen Klinsmann, Rudi Voeller dodawali do schematów coś od siebie, a czasami i trochę kolorytu.

Ale nawet oni, a cóż dopiero ich słabsi partnerzy, nie porywali tak, jak Brazylijczycy, Argentyńczycy, Holendrzy, Hiszpanie, a w pewnym czasie i Francuzi.

To się zmieniło kilka lat temu. W Belo Horizonte z Brazylią Niemcy grali jak Brazylijczycy. Jest w tym zasługa Juergena Klinsmanna, Niemca ze Stuttgartu, który myśli kategoriami Europejczyka mieszkającego w Kalifornii. I jego asystenta, a od ośmiu lat pierwszego trenera Joachima Loewa, mającego podobną mentalność.

Trafili na generację piłkarzy, którzy są dziećmi emigrantów. Miroslava Klosego i Lukasa Podolskiego z Polski, Mesuta Oezila z Turcji, Samiego Khediry z Tunezji, Jerome'a Boatenga z Ghany, Shkodrana Mustafiego z Albanii. Każdy wnosi coś od siebie. Wsparci potęgą niemieckiego przemysłu futbolowego dotarli do finału mistrzostw świata.

Piłka nożna
Bałagan po katalońsku. Zamieszanie z rejestracją zawodników i żądania głowy prezesa Laporty
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Piłka nożna
Floriani Mussolini. Piłkarz z prowokującym nazwiskiem
Piłka nożna
Rok 2025 w piłce. Wydarzenia, którymi będziemy żyli w najbliższych miesiącach
Piłka nożna
Gdzie zagra Cristiano Ronaldo? Wkrótce kończy mu się kontrakt
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Piłka nożna
Marcin Animucki: Pieniędzy będzie jeszcze więcej
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay